Bliski upadek Hiszpanii i dalsze zadymy


Pisałem, że dla Hiszpanii nie ma już żadnej nadziei, a "rynki finansowe" prawdopodobnie uświadomiły to sobie  w zeszłym tygodniu, po nieudanym ataku spekulacyjnym na Argentynę.
Kolejne informacje to potwierdzają. Rząd tutejszy, spodziewając się tego wprowadził dość drakońskie ograniczenia dewizowe- więc powstał oczywiście czarny rynek dolara (albo „niebieski”, jak się to nazywa). Kurs oficjalny i czarnorynkowy zaczął się dość szybko rozjeżdżać jakieś półtorej miesiąca temu, aż doszedł do 6,30 (oficjalny w tym czasie 4,50) Od środy czarnorynkowy leci na pysk, obecnie ok. 5,90, podobnie nieco spadły ceny podstawowych artykułów spożywczych, z paliwem nie ma problemu.
Za to- w komentarzach po poprzednim postem o tym, napisałem, że Repsol bardziej mi przypomina Enron, niż normalne spółki naftowe. Aż temat mnie zaciekawił i przyjrzałem się bliżej. Pierwszy dzwonek- obecny prezes Repsolu wcześnie był partnerem w... Artur Andersen.
To zaczyna być ciekawe- spojrzałem po właścicielach. Wygląda na to, że kontrolę nad spółką faktycznie sprawuje grupa Caxia, czyli grupa bankowo-kapitałowa, zresztą zajmująca się zarówno bankowością detaliczną, jak i inwestycyjną (nawet w mainstreamie się uważa, że możliwość połączenia tych dwóch rzeczy w jednym banku mocno przyczyniła się do skali implozji w USA w 2008).
Następnie znalazłem rating tej grupy autorstwa S&P. Powiem tak- uśmiałem się trochę, choć gdyby cokolwiek miało w moim życiu zależeć od prawdziwej kondycji tego banku, już by nie było mi do śmiechu.
Zresztą, hiszpańskie banki się już praktycznie wyłożyły w 2010 r., ale ktoś wpadł na nowy, genialny pomysł- połączyć bankrutów. Oczywiście powoduje to powstanie takich samych bankrutów, ale za to większych. Zupełnie logicznie, na podstawie amerykańskich doświadczeń, właściciele i zarządy uznały, że być może da się osiągnąć poziom „zbyt duży by upaść”. Wygląda na to, że osiągnęli pełny sukces. Podejrzewam, że obecnie nie może upaść żaden pojedynczy bank w Hiszpanii, bo wszystkie są tak powiązane, razem z budżetem państwa, że teraz może to tylko walnąć w całości. A jest to tak nieprawdopodobna piramida, że jak walnie to z dużym hukiem.
Więc zapewne realnie ostatnim dostępnym kapitałem, hiszpańskie banki próbowały dokonać skoku na Argentynę. Nie dość, że nie wyszło, to jeszcze prawdopodobnie sporo umoczyli, a tego co nie stracili, nie bardzo mogą wycofać z powrotem (dla przepływów kapitałowych granice są obecnie zamknięte na amen).
Tak, czy inaczej- Eurogeddon. Oczywiście poważne państwa wyjdą z tego z lekkimi problemami, z protektoratów zostaną zgliszcza. Jestem zresztą praktycznie pewien, że Niemcy już maja dawno obmyślony następny krok.
I dziś właśnie historia mocno przyśpieszyła. Madrycka giełda leci w dół. Jeszcze nie do stopnia zawieszenia notowań, ale jak na sporą giełdę- bardzo solidnie. Ale to jest drobiazg, byłem tego pewien.
Znacznie ciekawsze są dwie inne, jakby nie powiązane wiadomości- po pierwsze Niemcy wydalili Syryjskiego ambasadora, po drugie w Izraelu dopuszczono do czynności państwowo- urzędowych (śluby, itp.) rabinów „liberalnych”, znaczy nieortodoksyjnych. To była jedna z największych kości niezgody pomiędzy Radykalnymi Syjonistami (reprezentowanymi dziś przez Likud), a Pracującymi Syjonistami (reszta partii żydowskich). Spór dotyczy w ogóle całego fundamentu działania państwa oraz roli samej religii, więc jest potężny i śmiertelnie poważny. To jest działanie, które idzie zgodnie z polityka Radykalnych i jest śmiertelną obrazą do Pracujących. Dalej- Pracujący są powiązani z USA i UK (niektórzy nawet podejrzewają, że to oni kierują polityka USA), podczas gdy Radykalni z Niemcami i Argentyną. Są to bardzo mocne sojusze, oparte na zaszłościach historycznych (znaczy Izraela z tymi państwami, a nie nawzajem, choć wszystko wskazuje, że oparty na wspólnocie interesów blok trójstronny powstał). Przypominam teraz, że obecne władze Izraela SERDECZNIE NIENAWIDZĄ, tak porządnie, po żydowsku, elit finansowych i politycznych USA i UK. Argentyna i Niemcy za to mają swoje porachunki z tymi krajami.
W tym świetle wydalenie ambasadora Syrii przez Niemcy nieco inaczej wygląda, nieprawdaż? Znaczy dokładnie to wygląda jak przygotowanie gruntu pod atak Izraela na Syrię- i zainstalowanie tam antyamerykańskiego (!!!) rządu. Otóż- nieco prościej- jeśli niemiecki rząd, bardzo blisko powiązany z Izraelem wykonuje bardzo ostre dyplomatycznie działanie przeciwko Syrii- znaczy to, że sprawa jest uzgodniona. Z kim- oczywiscie z Izraelem... Po co? Oczywiście aby "wprowadzać demokrację", ale po niemiecku....
Paradoksalnie, uważam że sprawa Iranu zostanie w ten sposób rozwiązana, a jeśli nie zostanie- to atak na Iran wywoła wojnę światową. Sojusze się prawie do końca zarysowały, nieznana jest tylko postawa Rosji, która się w tej chwili targuje z obydwiema stronami. Zresztą Brazylia i Japonia podobnie, ale to ma mniejsze znaczenie.
Patrząc na to przyszłość Polski się rysuje bardzo źle. Niemcy zapłacą Rosji każdą cenę za sojusz lub choć życzliwą neutralność w tym konflikcie. Oczywiście wojna nie jest na rękę nikomu, ale dla USA jest jedyną opcją. Utworzenie wrogiego bloku handlowego oznacza zakończenie dominacji dolara w handlu międzynarodowym i automatyczny, natychmiastowy upadek „gospodarki” amerykańskiej, a przy okazji też duże straty elit finansowych (czyli „Pracujących” Żydów). I tak się kółko zamyka. Niestety wojna musi wybuchnąć, choć Niemcy będą starali się uniknąć jej w każdy akceptowalny dla nich sposób.
Wydaje się, że w związku z tym dla Polski nie ma już ratunku, obca armia (nawet sojusznicza) na Odrze jest nie do zaakceptowania, co najwyżej na Wiśle... Po prostu- znad Odry można wystrzelić pocisk altyleryjski na Berlin. To jest dla Niemiec niemożliwe do zaakceptowania- za to granica za następną rzeka- jak najbardziej.
Smutne, ale tak właśnie to wygląda. Przyszłości nie znam, ale układ interesów, bardzo wyraźny, jest widoczny. Trudno powiedzieć jak szybko sytuacja będzie dojrzewać, ale ja sam jestem regularnie zaskakiwany prędkością wydarzeń.  

Dalej polityka, choć przede wszystkim ekonomia, czyli Economic Hit Man


Mam szczerą nadzieję, że spora część czytelników czytała książkę pt. „Confessions of economic hit man”. Nie znam polskiego tytułu i nawet nie wiem czy była wydana w Polsce (jeśli ktoś wie, proszę o komentarz, zapewne się innym czytelnikom przyda)
Opisany był tam, z pozycji insidera, proces podporządkowywania krajów ekonomicznej i finansowej elicie USA. W dużym skrócie wyglądał on tak- najpierw przekonanie rządu danego państwa, że konkretne inwestycje w infrastrukturę są bardzo rozwojowe, a właściwie niezbędne, potem udzielenie pożyczek na budowę tej infrastruktury- oczywiście z wykonawcami z „zaawansowanych technicznie” państw- czytaj- ani jeden dolar nie zostawał w danym kraju. Za to zostawała infrastruktura i długi. Wedle wszelkich obliczeń, korzyści z infrastruktury miały pozwolić spłacać te długi- tak się jednak nigdy nie działo. Ponieważ dostarczone analizy były skręcone. Dany kraj „rozwijający się” popadał w spiralę długów- zupełnie zgodnie z zamiarem, zresztą zarabiały na tym wyłącznie amerykańskie (w tym wypadku) banki. Kiedy już nie dało się wycisnąć więcej- nadchodziła restrukturyzacja (czyli tzw. bankructwo) , z nowymi, wspaniałymi warunkami- rozłożenie długów na dłuższy termin oraz prywatyzacja, czyli faktycznie sprzedaż tejże na kredyt wybudowanej infrastruktury za śmieszne pieniądze „inwestorom” z „państw rozwiniętych”. Czytaj- dokładnie tym samym grupom interesów. Sytuacja jest już piękna- z danego kraju jednocześnie ciągnie się zyski z „inwestycji” oraz dalsze spłaty długu. Ale da się to pociągnąć dalej. Można zrobić cykl od nowa, można też go ulepszyć. Największe ulepszenie polega na „zwalczaniu inflacji”, najlepiej w ten sposób, aby przywiązać walutę danego kraju do silniejszej, a potem podażą pieniądza bankowego wywołać inflację i następnie, po skręceniu podaży pieniądza deflację, wzrost wartości pieniądza (już przywiązanego), wydrenowanie rezerw i ewentualnie defaut (czyli prywatyzację, na czym znów można zarobić).
Bajki? To spójrzmy na Polskę. Lata 71-74, zaciąganie kredytów na budowę infrastruktury i fabryk, które miały te kredyty spłacić. Tak się nie stało. 1982- defaut (akurat w interesie ZSRR, aby PRL się nie wymknął ze strefy). Finansowanie „demokratycznej opozycji” przez USA i jej zwycięstwo w 1989, następnie restrukturyzacja długów i prywatyzacja, w międzyczasie krótki epizod „zwalczania inflacji”. Teraz mamy cykl od nowa- w tej chwili trwa „budowa infrastruktury”. Dla porównania tego samego schematu- Argentyna. Zaciąganie długów (na zbrojenia, chociaż nie wiadomo jakie, skoro armia w wojnie o Malwiny była skandalicznie niedozbrojona) 1977-82, bez bankructwa, 1991 przywiązanie waluty do dolara, czyli „walka z inflacją” oraz „prywatyzacja”. Oczywiście jednym z drobiazgów było to, że Lockheed- Martin wykupił fabrykę samolotów, w której natychmiast zaprzestano produkcji krajowego odrzutowca i zajęto się wyłącznie remontami i nieistotnymi podzespołami (komuś to może przypomina historię zakładów w Mielcu?). Po renacjonalizacji seryjna produkcja odrzutowców wróciła i jest całkiem dochodowa (jakby się ktoś głupio pytał)
Następnie drogi Polski i Argentyny się rozchodzą. W PL cykl zaczął się od nowa, w Arg został przerwany w 2003 roku. Mam wielką nadzieję, wzmocnioną ostatnimi wydarzeniami, że na stałe. Ale- to dla czytelników w Polsce- cena tego jest olbrzymia. Najpierw musiano opracować plan, potem zamieszki zmiotły prezydenta (21 ofiar śmiertelnych) , potem powolna odbudowa i usuwanie agentury ze struktur państwa, a teraz- po prawie 10 latach, wytrzymanie ataku spekulacyjnego, który wyglądał prawie jak wojna. Racjonowanie zakupów podstawowych artykułów żywnościowych (ryż, cukier, olej, yerba mate) , państwowe magazyny paliw wypełnione pod korek, drastyczne ograniczenia w obrotach walutowych, itd. To wszystko jest rzeczywistością ostatnich tygodni tutaj. Ale, moim zdaniem,- ma sens. I każdy naród, który myśli o prawdziwej niepodległości musi znać tą cenę i być gotowym ją zapłacić.
Ale na szczęście zwycięstwo przynosi od razu owoce- choć tak od razu to drobne. Chyba dziś zniesiono ograniczenie zakupu ryżu (obowiązywało do 3 kg na osobę) , a ceny podstawowych (dla biednych) produktów spożywczych wyraźnie spadły. Co do reszty- przyszłość pokaże.
Choć z pewną niecierpliwością oczekuję dalszych losów burmistrza Buenos Aires (Mauricio Macri), który jest tzw. „liderem opozycji”, a tak naprawdę przedstawicielem banksterów typowanym na prezydenta po kryzysie. Tylko wygląda na to, że kryzys jest odwołany... czyli nasz dzielny burmistrz może trafić za kraty (a ma za co...) i pewnie zacznie sypać, albo nie pożyje za długo jako bardzo niewygodny potencjalny świadek... Znów zobaczymy. Tak czy inaczej- dla tych z czytelników, którzy myślą o przeprowadzce- poczekajcie na wiadomości. Jeśli Mauricio Macri będzie przez najbliższy rok żywy i na wolności, Argentyna nadal jest ryzykownym krajem, jeśli nie- warto przyjeżdżać nawet w ciemno.

P.S.
Jak wskazał to jeden z komentatorów książka została wydana po polsku pt."Hitman. Wyznania ekonomisty od brudnej roboty"

Dzień Niepodległości


Akurat minął dzień niepodległości w Argentynie. Konkretnie to jest pamiątka dnia kiedy w kompletnie bezkrwawy sposób mieszkańcy miasta Buenos Aires wynegocjowali z hiszpańskim wicekrólem jego rezygnację i władzę przejęła junta złożona z lokalnych prominetów, przy poparciu klasy średniej. Ale to nieistotne. Istotne jest to, jak wyglądały. Otóż w pewnym sensie nijak. Zgodnie z argentyńskim zwyczajem spodziewałem się demonstracji, itd., a tu nic. Odbyły się państwowe uroczystości, msze w intencji ojczyzny (ogłoszenie niepodległości przez kolonie hiszpańskie było w znacznym stopniu aktem katolickiego nieposłuszeństwa), itp. oraz przez trzy dni (akurat wypadł weekend) kolejne koncerty na Plaza de Mayo. I tyle. Oczywiście spora część samochodów przyozdobiona we flagi, więcej niż zwykle ludzi w koszulkach w barwach narodowych, ale żadnej zadymy, nawet żadnej mobilizacji policji nie widziałem. Nudy... A tak właściwie to piknik. Kto został w miescie, ten jadł tradycyjna zupę, kto wyjechał też- ale poza miastem, niektórzy przyszli posłuchać.
A jeszcze lepiej w Grecji. Tu poszli na całość. Po prostu- z okazji Dnia Niepodległości władze wolą nie ryzykować spotkania zobywatelami...
To jest właśnie to. Mimo wszystko ja uważam, że demokracja działa. Znaczy w tym sensie, że ludzie przynajmniej mają ogólne poczucie, czy jest jak może być, czy znacznie gorzej. W tym drugim wypadku ulica dochodzi do głosu, i czasem demokratycznie rozlicza się z władzą.
Znaczy- żadna istotna grupa w Argentynie nie ma powodu demonstrować przeciwko rządowi w Dzień Niepodległości. O czymś to świadczy.

O prowadzeniu polityki raz jeszcze i dlaczego nie ma już nadziei dla Hiszpanii


Stanisław Michalkiewicz wiele razy podkreślał, że Niemcy są państwem poważnym, tzn. takim, które potrafi zdefiniować cele polityki państwowej i używając odpowiednich narzędzi dążyć do ich osiągnięcia. Takim państwem stała się też, zupełnie niedawno, Argentyna. Był to bardzo bolesny proces, zwłaszcza jego początkowa faza, wyzwalania się spod obcej dominacji. Następnie powstawanie zaplecza intelektualnego, które tą politykę potrafi zdefiniować i dopracować, itd. To nie jest ani łatwe, ani bezbolesne i wymaga nawet gotowości poświęcenia życia przez przywódców. Ale to taka dygresja- tak czy inaczej Argentyna państwem poważnym jest, ale zanim się umocni na tyle, aby móc czuć się całkowicie bezpiecznie jeszcze trochę wody w Paranie upłynie.
Wracają do konkretów- sprawa wywłaszczenia Repsolu z akcji YPF wygląda na zakończoną. W sposób, który mnie zaskoczył, choć nie zdziwił. Przypomnę, rząd argentyński usiłował od dawna zwiększyć wydobycie ropy i gazu w kraju (potencjał ku temu jakiś jeszcze jest) i naciskał na największa firmę wydobywczą- dawniej państwowy koncern YPF aby więcej inwestował w poszukiwania i wydobycie. Prośby, a nawet groźby wywłaszczenia były całkowicie nieskuteczne. Repsol wyłącznie ekspoloatował to co było, narzekał na podatki (relatywnie jak na tą branżę wcale nie takie wysokie) i wyciągał kasę. Więc La Presidenta przesłała, a Kongres przyklepał ustawę o wywłaszczeniu Repsolu (oczywiście za odszkodowaniem). Zaczęła się międzynarodowa histeria, oskarżenia argentyńskiego rządu o wszystkie zbrodnie świata, itd. Oraz oczywiście zapowiedzi sankcji. W ramach tego, hiszpański rząd (a tego kraju poważnym nazwać wedle definicji St. Michalkiewicza nie można) ogłosił embargo na import argentyńskich biopaliw (obecnie chyba najważniejszy produkt eksportowy Argentyny). Po usłyszeniu tego, pomyślałem, że był to strzał w stopę. Nie miałem racji- to było zdetonowanie granatu przy jajach. Zresztą w odpowiedzi na to La Presidenta raczyła dość dokładnie rząd hiszpański wyśmiać. Otóż powiedziała, że skoro hiszpański rząd chce aby paliwa były jeszcze droższe i utrudniało to życie hiszpańskim biznesmenom, to Argentyna jedyne co może zrobić to zaprosić w ramach międzyludzkiej solidarności biednych i bezrobotnych Hiszpanów do emigracji do Argentyny (co zresztą i tak ma miejsce).
Otóż- parę dni temu i tego samego dnia padły dwa bardzo ciekawe oświadczenia. Jedno wygłosił „ambasador” Unii Europejskiej w Argentynie. Mianowicie powiedział, że UE przyznaje, że wywłaszczenie Repsolu to była wewnętrzna sprawa Argentyny, ale proponuje na mediatora do rozwiązania konfliktu swoją osobę. Oczywiście druga część oświadczenia to kompletna bzdura i została ona po prostu zignorowana- dodana dyplomatycznie, aby nie wyglądało na na kompletny brak poparcia dla stanowiska Hiszpanii w UE, choć właśnie to znaczy. Żeby było śmieszniej, tenże człowiek jest Hiszpanem. Musiał biedaczek, zjeść tą żabę. I drugie- jeszcze zabawniejsze. Otóż (bodajże) prezes spółki zajmującej się wydobyciem ropy i gazu w koncernie BASF, nie proszony przez nikogo oświadczył, że współpraca z rządem argentyńskim układa się znakomicie i on osobiście nie widzi najmniejszego ryzyka cofnięcia koncesji wydobywczych czy wywłaszczenia.
Wnioskuję z tych przesłanek, a zwłaszcza ze zbieżności czasu, że po prostu rząd Argentyny dogadał się z Niemcami (a kto niby kieruje UE?). Teraz- jak mógł taki deal wyglądać?
Oczywiście kwestia poparcia przez UE Hiszpanii w sprawie Repsolu- załatwione, ale tu Argentyna musiała zaoferować coś w zamian. Wracając do jak najbardziej zdefiniowanego interesu niemieckiego- Niemcy aktywnie poszukują dwustronnych porozumień pozwalających na zaopatrzenie w ropę i inne nośniki energii, nawet za cenę znacznych koncesji politycznych. I wszystko staje się jasne. Niemcy bardzo chętnie kupią każdą ilość biopaliw, a przy okazji przemysł niemiecki będzie miał możliwości eksportu do Argentyny. Zapewne nie wszystkiego. Zgodnie z polityką tutejszego rządu- maszyny i linie produkcyjne- jak najchętniej, nawet używane. Średniej klasy samochody i inne rzeczy low-tech, nie bardzo, luksusowe rzeczy- ewentualnie. Ale właśnie to pasuje do charakteru niemieckiej gospodarki. Wszyscy wygrywają. Oczywiście takie umowy zawiera się najlepiej jak jeszcze można kogoś skroić. Tu się toczy też niewypowiedziana, ale dość ostra wojna pomiędzy Argentyną a Hiszpanią o przywództwo kulturowe w świecie hiszpańskojęzycznym. Benefity tego są dość konkretne i mierzalne w pieniądzach, a oprócz tego oczywiście propagandowe. W końcu dziś konsumenci kultury masowej patrzą na świat przez okulary z Holywood. Kiedy 500 mln hiszpańskojęzycznych zacznie patrzeć przez okulary z Palermo Holywood (tak się naprawdę nazywa dzielnica aktorów i producentów w Buenos Aires), może to realnie wpływać na populistyczne nastroje w Chile, Peru, czy Meksyku. A to już polityka. I to bardzo poważna. Trzeba tylko wyeliminować głównego konkurenta- czyli Hiszpanię. I taki zapewne też element w takim dealu by się znalazł. Prawie na pewno, a zawarty deal jest bardzo prawdopodobny. I każde dziecko w Meksyku, Gwatemalii czy Paragwaju będzie wiedziało kto to był Borges czy Gombrowicz.
Czyli nie można mieć większej nadziei na przyszłość Hiszpanii. A co za tym idzie, także przyszłość Euro w obecnym kształcie wydaje się przesądzona. Grecja- sprawa właściwie pewna. Hiszpania- właśnie sprzedana za olej sojowy i paszę dla świń. Przy okazji- z wykończenia gospodarki Hiszpanii, Argentyna ma dodatkowy, wielce prawdopodobny bonus. Czyli białych, hiszpańskojęzycznych imigrantów. Znaczy działanie absolutnie zgodne z konstytucją, która stanowi, że państwo popiera europejską imigrację.
Tak, polityka to brudna rzecz. W czasach kryzysu jeszcze gorsza. A kiedy do tego dochodzi zupełnie realne oczekiwanie poważnych rządów, że wkrótce handel surowcami energetycznymi będzie opierał się wyłącznie na bilateralnych umowach międzyrządowych- to już nikt nie będzie się przejmował zrujnowaniem tego czy innego kraju (skoro sam nie potrafi się bronić- ich problem). Oczywiście najkorzystniejszym dla zainteresowanych wariantem byłaby wojna domowa w Hiszpanii. Choć to oczywiście dość ekstremalne rozwiązanie- czy do niego dojdzie? Zobaczymy. Może tylko pokojowy rozpad.
Przy okazji- rząd tutejszy wczoraj cofnął koncesje na obsługę dwóch linii kolejowych w aglomeracji Buenos Aires. Właścicielem tych koncesji była powszechnie znienawidzona firma TBA. Ich oczywiście skandaliczne zarządzanie było wiadome od dawna, zresztą to sposób nadzoru, remontów i organizacji przewozów spowodował tragiczną katastrofę 3 miesiące temu, w której zginęło 50 osób i 700 zostało rannych. Firma jednak wyglądała na kompletnie nie do ruszenia. Otrzymywała olbrzymie dotacje od rządu federalnego, nie potrafiąc nawet utrzymać w normalnym stanie technicznym lokomotyw. Co więcej, istotna część tej forsy szła na finansowanie opozycji- w mojej opinii po prostu delegatury banksterów z Wall Street. I nagle stał się cud. Rząd wczoraj (czy już przedwczoraj- 24.05.) ogłosił cofnięcie koncesji TBA dwóch linii podmiejskich, które obsługiwali. Podejrzewam, że jest to część umowy. Ktoś zgodził się na zwinięcie parasola nad TBA, co też, bardzo optymistycznie dla Argentyny oznacza koniec kariery politycznej obecnego burmistrza Buenos Aires. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony (to tak o prywacie...), zdecydowanie popieram obecną politykę i nie bardzo mam ochotę na zmiany kierunku. Co do własnego rozwoju i inwestowania jest to dość jasne i jeśli Macri zostanie wyeliminowany to mam prawie gwarancję niezłych dochodów z mojej małej fabryczki i bardzo solidnych zysków z dalszych planów. A uważam, że właśnie klimat sprzyjający rozwojowi jest dla kraju dobry.
TBA to jest też charakterystyczny przykład na odzyskiwanie kolejnych fragmentów suwerenności. Więc- zobaczymy. Ja jestem pozytywnej myśli, choć jak zwykle, wszystko ma swoją cenę, a i tak zawsze może wyjść zupełnie co innego.

Dwie metody bezpieczeństwa


Niedawno czytałem informację o tym, że Policja Metropolitarna w Londynie zaczyna stosować podsłuchy w celu zwiększenia poziomu bezpieczeństwa publicznego. Tak się zabawnie składa, że Policja Metropolitarna (akurat ta sama nazwa) w Buenos Aires też wpadła na ten pomysł jakiś czas temu. Za to znacząco odmienne były reakcje. W Londynie prasa urządziła klakę jak to wspaniale, że teraz będzie bezpieczniej, w Buenos nikt się tym specjalnie nie chwalił, za to, kiedy zostało to ujawnione, szef Policia Metropolitana zmienił miejsce pobytu na znacznie lepiej strzeżone, za to mniej komfortowe. Krótko mówiąc, przebywa w areszcie, tak jak osobnik odpowiedzialny za bezpośrednie obsługiwanie podsłuchów i następca tegoż szefa policji, który tego nie ujawnił.
I to jest jedna z zasadniczych różnic pomiędzy obecną Europą i USA a cywilizowanymi krajami Ameryki Łacińskiej- władza ma hamulce.
Teraz może trochę inny aspekt sprawy- akurat burmistrz Buenos Aires jest przedstawicielem banksterów z Wall Street , z którymi obecny rząd, majacy też wyraźne wpływy w sądownictwie ma mocno na pieńku. Czyli, nie jest rzeczą dziwną, że oskarżonym w tej sprawie (choć nie aresztowanym) jest Mauricio Macri- burmistrz CABA (Ciudad Autonoma de Buenos Aires). Przyznam też, że osobiście wolałbym go widzieć w areszcie a następnie w więzieniu, ale cóż, moje osobiste preferencje nie są wyznacznikiem dla tutejszej polityki i sądownictwa.
Więc nie jestem obiektywny. Ale- zauważam, że masowe stosowanie podsłuchów i innych takich technik operacyjnych poprawia poziom bezpieczeństwa, przyczynia się do rozbijania gangów, itp. Tylko- jeśli mam wybór, wolę być raz na rok okradzionym, niż cały czas podsłuchiwanym. Czyli- jeśli ktoś lubi być zawsze super bezpiecznym- Ameryka Łacińska nie jest właściwym miejscem. Za to, jeśli ktoś szuka prawdziwej Europy, ze wszystkimi jej wadami i zaletami- to jak najbardziej polecam. Co też sam uczyniłem- będąc Europejczykiem, znalazłem to co lubię w Buenos Aires, razem z dobrym winem.

Jak zarobić na budowie autostrad i innych takich drobiazgów


Jakiś czas temu wprowadzono, w ramach ochrony podwykonawców przepiękny przepis do kodeksu cywilnego:
art. 647
§ 1. W umowie o roboty budowlane, o której mowa w art. 647, zawartej między inwestorem a wykonawcą (generalnym wykonawcą), strony ustalają zakres robót, które wykonawca będzie wykonywał osobiście lub za pomocą podwykonawców.
§ 2. Do zawarcia przez wykonawcę umowy o roboty budowlane z podwykonawcą jest wymagana zgoda inwestora. Jeżeli inwestor, w terminie 14 dni od przedstawienia mu przez wykonawcę umowy z podwykonawcą lub jej projektu, wraz z częścią dokumentacji dotyczącą wykonania robót określonych w umowie lub projekcie, nie zgłosi na piśmie sprzeciwu lub zastrzeżeń, uważa się, że wyraził zgodę na zawarcie umowy.
§ 3. Do zawarcia przez podwykonawcę umowy z dalszym podwykonawcą jest wymagana zgoda inwestora i wykonawcy. Przepis § 2 zdanie drugie stosuje się odpowiednio.
§ 4. Umowy, o których mowa w § 2 i 3, powinny być dokonane w formie pisemnej pod rygorem nieważności.
§ 5. Zawierający umowę z podwykonawcą oraz inwestor i wykonawca ponoszą solidarną odpowiedzialność za zapłatę wynagrodzenia za roboty budowlane wykonane przez podwykonawcę.

Po pierwsze- wskazany artykuł kodeksu, jak łatwo można przeczytać dotyczy umów z podwykonawcami- czyli wykonującymi roboty budowlane. Stąd, po jego wprowadzeniu powstała dokładnie patologiczna praktyka zawierania przez generalnych wykonawców umów o roboty budowlane wyłącznie z własnymi spółkami zależnymi (czy inaczej kontrolowanymi przez te same podmioty). Ci, którzy naprawdę wykonują prace, zawierają z tymi "podwykonawcami" umowy np. o usługi transportowe, których te gwarancje już nie obejmują.
Więc ciekawostka- mamy taki przepis w kodeksie, on jak najbardziej obowiązuje. Generalny wykonawca staje się niewypłacalny. I co? I inwestor musi zapłacić podwykonawcom.
Co oznacza, że w wypadku bankructwa generalnego wykonawcy- dostaje on pieniądze DWA RAZY, które oczywiście wyprowadzić jest dość łatwo. Poza jakimiś wyjątkowymi sytuacjami absolutnie nie wierzę, że konsorcja budujące drogi naprawdę się na tym wykładały.
Za to kto kasy nie dostanie- oczywiście ci wszyscy „usługodawcy transportowi”, „firmy wynajmujące koparki”, itp.
Wiadomo, że większe inwestycje w Polsce się kończą i następnych nie będzie przez lata. Wielkie międzynarodowe firmy nie bardzo mogą sobie pozwolić na takie kontrolowane wyłożenie się- ale mniejsze? Zwłaszcza polskie, czy jakieś egzotyczne? Interes życia.
Zaraz padnie pytanie- dlaczego w takim razie ci faktyczni wykonawcy godzą się na takie warunki? A niby na jakie mają się zgodzić skoro na rynku nikt innych nie oferuje?
A do tego dochodzi jeszcze jeden drobiazg- faktyczna przepaść pomiędzy przedsiębiorstwem, które faktycznie buduje, a takim które zwycięża w przetargach i jest generalnym wykonawcą jest mniej-więcej taka, jak pomiędzy szlachcicem a pańszczyźnianym chłopem. Faktyczni wykonawcy jada na śmiesznych marżach i żadne ubezpieczenie kontraktu, czy coś takiego zwyczajnie nie jest finansowo możliwe. Warunki dyktują duzi i nie ma z tym dyskusji- bo następnej roboty nie będzie. U nikogo....
Oczywiście- taki faktyczny wykonawca musi mieć sprzęt. Zapewne część spłacona, część w leasingu lub na kredyt. Czyli jakiś majątek istnieje- a przy okazji, jak pojawiają się kłopoty z płynnością (a podatki płacić trzeba, więc pojawiają się natychmiast po braku płatności faktury) – to można taką firmę okazyjnie kupić. Oczywiście o ile się wie, jakim majtkiem dysponuje, ile wynosi wartość netto i kiedy będzie miała problemy z płynnością. A kto to wie- oczywiście generalny wykonawca. W końcu sam nie płaci... Interes życia. Ale tylko dla tych, co potrafią wygrać spory przetarg.
I tak to sobie leci. Oczywiście jak zwykle z tego typu pomysłami- nasuwa się pytanie: czy autor nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji, czy może w trakcie „obróbki” gdzieś zmieniono przepisy w taki sposób, czy tez wszystko było zgodnie z najlepszymi i najuczciwszymi intencjami, za to wyszło jak zwykle, bo prawnicy w firmach budowlanych też idiotami nie są?

II RP- historia alternatywna


Kol. Kobus zadał bardzo ciekawe pytanie- co miałby robić w Polsce hipotetyczny Johny, Polak z USA, który wrócił w 1921 roku z naprawdę wielkim kapitałem. Czy rynek byłby wystarczający aby kapitał rzędu ówczesnych 500 mln dolarów polska gospodarka w ogóle wchłonęła w rozsądny sposób i czy zmieniłoby to obraz II RP w znaczący sposób. Więc- oto historia alternatywna 20-lecia:

Zaczynając od początku- trwa jeszcze wojna domowa w Rosji. Przed czerwonymi uciekają wszyscy zamożniejsi i lepiej wykształceni ludzie- to jest największa szansa. Pomimo słabości przemysłowej Rosji, był to wielki kraj i napływ uciekających z niego przemysłowców (choć już bez pieniędzy, ale z wiedzą i kontaktami), inżynierów i techników to jest gigantyczna szansa na skok cywilizacyjny. Potrzeba do tego jeszcze kapitału (to mamy) i pewnej sympatii władz (ale z tym dla reemigrantów nie było problemów).
W tej sytuacji- ściągnięcie "Białych"- absolutny warunek jakiegokolwiek sukcesu. Bez tego nie ma żadnych kadr i nic się nie uda. Na tym zresztą też można zarobić. Nasz inwestor odkupuje od rządu nadwyżki broni pozostałe po wojnie bolszewickiej, zwłaszcza rząd bardzo chętnie sprzeda nietypowe uzbrojenie i dostarczamy Białym (a i czerwonym też)na takich warunkach, że może i kasa będzie mniejsza, ale mają przekazać wszystkich schwytanych wykształconych ludzi. Przy takiej umowie wszystkie strony konfliktu będą chętnie od naszego inwestora tą broń kupować- w końcu to są dobre warunki - może się zarobi, może nie, ale grunt nie stracić. Oczywiście nie można też dopuścić do tego aby wygrali „Biali” W razie problemów trzeba pomóc komunistom. Jednocześnie trzeba Białych Rosjan zatrzymać - czyli albo marnować forsę na utrzymanie i budować "małą Moskwę"- tylko po co? To sobie sami zbudują. W tej sytuacji nasz inwestor jednocześnie uruchamia różne gałęzie przemysłu, w zależności gdzie się najtęższe głowy "złapie". Na relatywnie niewielką skalę, najczęściej wykładając całość/większość kapitału potrzebnego na uruchomienie przedsięwzięcia. Oczywiście- pomysł, że nasz inwestor działa całkowicie w zawieszeniu jest absurdalny. Ma i musi mieć dobre kontakty z rządzącymi elitami i ich przychylność. Oczywiście dla odpowiednich zysków restrykcje importowe dla dóbr przemysłowych są absolutną koniecznością. W końcu biznes to nie filantropia, a „dociągniecie” kraju do poziomu możliwości konkurowania międzynarodowego produktów przemysłowych musi trwać. Warunki prowadzenia interesów muszą być takie, aby zarabiało się na przemyśle naprawdę dobrze. W końcu też odrobina kapitału wjechała do kraju z „Białymi” , Johny ma swoich znajomych w USA, odrobina kapitału krajowego też jest. Nie sam Johny będzie sobie wszystko budował. Każda firma potrzebuje przecież kooperacji. Do tego potrzeba maszyn i kultury technicznej. Ba- w realnej II RP projektowanie nowego uzbrojenia było znacząco spowolnione przez np. brak kreślarzy w biurach konstrukcyjnych. Brakowało ich na rynku i tyle.
Gdynia i kolej- kompletne "must be" Bez tego kraj nie działa. Też natychmiast inwestor buduje na dość dużą skalę zakłady budowy wagonów i lokomotyw- czy będzie sprzedawać dla PKP, czy będzie to spółka i obejmie udziały w Kolejach Polskich S.A. to mniej istotne. Powstaje przynajmniej jedna dodatkowa linia na wschodzie ułatwiająca eksport drewna i płodów rolnych z Polesia. Rozpoczęcie licencyjne montowni, potem fabryki samochodów, zwłaszcza ciężarowych. Kontakty w USA pomogą- w dalszej perspektywie zakup całej linii masowej produkcji wycofywanego modelu, np. Ford T i TT w 1928. Wśród białych jest zapewne sporo inżynierów naftowych i petrochemików- więc to jest w miarę oczywiste, że ten przemysł się rozwinie dobrze i dość łatwo. Kapitał i istniejąca siła fachowa zapewne da jakieś raczkujące projekty ówczesnej hi-tech. Być może Sikorski (ten później od śmigłowców?).
Można przy tych zasobach śmiało założyć, że poziom uprzemysłowienia kraju w 1930 roku by był podobny/nieco wyższy niż realny w 1939. Nic wielkiego- ale jest podstawowa baza przemysłowa i kultura techniczna, krajowy kapitał, nasz inwestor ma w miarę dobre zyski z inwestycji, rynek pracy stwarza popyt na wykwalifikowanych techników i inżynierów. Eksport się ciągle opiera na surowcach, z których jest finansowany zakup maszyn, itp., ale ze znacznie lepszymi możliwościami kredytowymi niż realnie, jako- taki rynek krajowy pozwala stopniowy, ale stały wzrost produkcji i początki eksportu.
Po 1930 roku- sytuacja się zmienia, w latach 20-tych możliwy był zwyczajny handel międzynarodowy, po 1930, a zwłaszcza 1934 handel się odbywał wyłącznie na podstawie umów międzyrządowych (jak w RWPG) więc się dogadujemy- z.... Argentyną i Brazylią. Argentyna jest kompletnie odcięta od rynków światowych w tym czasie. Tylko Brytyjczycy zawarli z nimi umowę na absolutnie zbójeckich warunkach (musieli oddać kilka linii kolejowych aby tamci kupili trochę zboża. Argentynie brakuje każdego wyrobu przemysłowego, zwłaszcza stali, wagonów, lokomotyw, itd. W związku z ogólną koniunkturą i uzupełnieniem zniszczeń wojennych mocy w Polsce jest nadmiar. Polska nie potrzebuje specjalnie zboża ani wołowiny, ale potrzebuje ropy- której duże złoża odkryto w Argentynie kilka lat wcześniej. "Biali", czy już polscy nafciarze rozpoczynają eksploatację, na mocy umowy z rządem nasz biznesmen przejmuje koleje argentyńskie. Zboże z Argentyny jest eksportowane do Brazylii za kauczuk. Ursus i Stomil pracują w środku kryzysu pełną parą, okazyjnie można kupić sporo niezłych statków- na tym też zarobić. Linia żeglugowa Gdynia- Sao Paulo- Buenos Aires, jedna z niewielu linii na świecie, gdzie armatorzy zarabiają (ale tylko polscy...) . Polski przemysł eksportuje do am. poł., w zamian ma prawie nieograniczony dostęp do surowców. Rząd Brazylii i Argentyny zamawia pierwsze partie broni w polskich zakładach (a niby gdzie miałby to robić?) Powstają nowe projekty. Po 10 latach rozwoju przemysłowego istnieje już poziom kultury technicznej pozwalający na wchłonięcie praktycznie dowolnych środków w rozwój przemysłu- dopóki są rynki i surowce- a one właśnie są.
W Argentynie 1934 kapitan Juan Peron z olbrzymim poparciem społecznym przejmuje władzę na kluczowe stanowiska w rządzie obsadzając propolskich żydów (to akurat prawda, tylko 12 lat później) i obiecując podążanie "polską drogą".
Gwałtownie rosnące zapotrzebowanie na robotników przemysłowych oraz emigracja do Argentyny i Brazylii zmniejszają wiejskie przeludnienie do stopnia braku siły roboczej na wsi. Rozpoczyna się mechanizacja rolnictwa polskiego, a wkrótce także południowoamerykańskiego. Kolejna roczna umowa handlowa przewiduje możliwość importu do Polski dużych ilości wołowiny. Po wpłynięciu kolejnych statków do Gdyni okazało się, że ilość dostępnego mięsa jest wystarczająca, aby przeciętna rodzina robotnicza jadła mięso 4 razy w tygodniu. W targanych niepokojami wewnętrznymi państwach ościennych manifestanci domagają się podpisania umowy handlowej z Polską. W Pradze coraz więcej osób na ulicach ostentacyjnie pije Yerba Mate- który to napój uzyskał wielką popularność w Polsce, kiedy od początku kryzysu herbata stała się trudno dostępna. W marcu 1935 roku rząd Węgier podpisuje z Polską umowę handlową umożliwiającą za polskim pośrednictwem dostęp do rynków Argentyny i Brazylii. Bezrobocie na Węgrzech gwałtownie spada, a dzień podpisania umowy jest ogłoszony Dniem Tysiącletniej Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Coraz więcej Węgrów z południowej Słowacji i Polaków z Zaolzia pracuje w Polsce i na Węgrzech. Ograniczenia w przekraczaniu granicy znacznie jednak utrudniają im codzienne funkcjonowanie. Po zastrzeleniu 2 Węgrów przez Czechosłowacką straż graniczną spontaniczne demonstracje poparcia dla Węgrów na Zaolziu przerodziły się w zamieszki. Rząd w Pradze wysłał wojsko do ich stłumienia i padło 145 ofiar śmiertelnych. Spowodowało to szok zarówno w Czechosłowacji, jak i w Polsce.
Kanclerz Niemiec Adolf Hitler wezwał do zorganizowania konferencji międzynarodowej w sprawie „prześladowania mniejszości narodowych w Czechosłowacji”. Polski rząd w stanowczej nocie uznał to za wewnętrzny problem Czechosłowacji, podkreślając jednakże, że masowe działanie przeciwko osobom narodowości polskiej stanowi uzasadniony powód do wojny, nieważne czy się wydarzy na Czechosłowackiej czy Niemieckiej części Śląska. Jednocześnie wyraził nadzieję, że się to więcej nie powtórzy, a Czesi i Słowacy potrafią sami się demokratycznie rządzić”.
To wystarczyło- Czechosłowacki rząd podał się do dymisji i ogłosił nowe wybory, które wygrywa Partia Wszystkich Słowian z hasłem „Nie potrzeba nam Śląska tylko chleba”. Polska i Czechosłowacja podpisują traktat handlowy oraz graniczny, przyznający Polsce Zaolzie
Polski przemysł i gospodarka są wystarczająca silne, aby w roku 1936 istniał jeden korpus zmotoryzowany- znaczy dywizja pancerna i dwie dywizje piechoty zmotoryzowanej oraz silne lotnictwo. Po wypowiedzeniu przez Kanclerza Niemiec Traktatu Wersalskiego polski rząd przesyła ultimatum domagając się zrzeczenia się przez Niemcy roszczeń wobec Gdańska, uznania zachodniej granicy Polski oraz rezygnacji z budowy jakikolwiek samolotów. Rząd Niemiecki odrzuca ultimatum, następnego dnia polki rząd wypowiada wojnę. Budowane w ukryciu i nieliczne niemieckie lotnictwo zostaje zniszczone w ciągu kilku pierwszych godzin. Wermacht pozbawiony broni przeciwlotniczej i przeciwpancernej w jakikolwiek znaczących ilościach nie jest w stanie stawić żadnego realnego oporu. Po 4 dniach walk Wojsko Polskie jest już na linii Odry, która zostaje sforsowana po dwóch dniach. Rząd francuski ogłasza, że nie przyjmuje do wiadomości wypowiedzenia Traktatu Wersalskiego, działania Niemiec uznaje za naruszenie go, wobec czego wypowiada wojnę. Po całkowitym zamknięciu okrążenia wokół Berlina i połączeniu wojsk polskich i francuskich na linii Łaby w zaledwie dwa tygodnie później stało się oczywistym, że sytuacja Niemiec jest całkowicie beznadziejna. Konferencja pokojowa podjęła decyzję o konieczności dalszej demilitaryzacji Niemiec, oparciu granicy polsko- niemieckiej o linię Odry i włączenie Prus Wschodnich do Polski, a Nadrenii do Francji. Po przedstawieniu mu treści proponowanego traktatu Kanclerz Hitler popełnia samobójstwo. Traktat podpisuje jego zastępca Goering.
To nie zmienia faktu, że sytuacja międzynarodowa Polski nadal jest beznadziejna. Pomimo powszechnego izolacjonizmu społeczeństwa USA rządzący prezydent Roosevelt rozpoczął wielki program rozbudowy floty wojennej, a polskie, brytyjskie i amerykańskie interesy są wzajemnie sprzeczne zarówno w Ameryce Południowej, jak też na kontynencie europejskim. Z całą pewnością wybuchnie konflikt polsko- radziecki, gdzie zapewne Związek Radziecki otrzyma co najmniej bardzo duże dostawy materiałów wojennych od Wielkiej Brytanii i USA. Polska musi się także realnie liczyć z blokadą morską. Jak się w takim wypadku zachowają południowoamerykańscy sojusznicy? Argentyna z polską pomocą rozbudowuje krajowy przemysł. Teraz biznes Johnego polega też na eksporcie maszyn i turbin elektrowni. Ale nie da się walczyć z całym światem naraz. Realnym atutem jest to, że głównym ośrodkiem Białych Rosjan jest Warszawa.
Jeśli udałoby się obalić władze radziecką zanim nadejdą pierwsze dostawy z USA?




Protekcjonizm- czy to dobry pomysł?


Zacznijmy od początku. Protekcjonizm to narzędzie polityki państwowej polegające na stwarzaniu barier i utrudnień dla importu. Jak każde narzędzie może być używane sensownie, lub nie.
Może też, w konkretnym wydaniu tego narzędzia, być zrobiony lepiej lub gorzej.
W wersji idealnej- przez państwo, w którym istnieją odpowiednie zasoby siły roboczej, kapitału i surowców służy do ochrony raczkującego krajowego przemysłu- w pierwszym okresie, następnie wzmacniania jego konkurencyjności- a po tych dwóch etapach należy oczywiście z tego narzędzia zrezygnować, a kraj staje w rzędzie obrońców wolnego handlu- oczywiście wolnego na nowych warunkach. Najbardziej znanym przykładem takiego postępowania w polityce państwowej jest Japonia od połowy XIX do połowy XX (czy do dziś). Ale tam też protekcjonizm był jednym z licznych narzędzi modernizacji kraju. Sam nie ma większego sensu.
Z to kosztuje. Rachunek płacą oczywiście konsumenci dóbr, które dotychczas były importowane, a teraz, wytwarzane przez krajowy przemysł, z niewielkim doświadczeniem przedsiębiorców i pracowników muszą oczywiście być gorszej jakości. Oraz droższe- bo kapitał się musi zwrócić razem z premią za ryzyko podejmowania nowej działalności. Jeśli jest to połączone z sensowną polityką przemysłową i edukacyjną- istnieje szansa na szybką poprawę sytuacji. Jeśli nie jest- to pewnie część czytelników jeszcze pamięta wątpliwą przyjemność obcowania z wyrobami FSO czy FSM z lat 80-tych...
Tak czy inaczej zapłacić zawsze trzeba. I to nie tylko w gotówce konsumentów. W XIX w. protekcjonistyczne pomysły kończyły się zazwyczaj „wprowadzaniem demokracji”, czy jak to się wtedy nazywało. Teraz mamy bardziej cywilizowane czasy, w XX w. załatwiano to embargiem, teraz lepiej wychodzą wojny walutowe. Czyli przeciętny mieszkaniec takiego kraju dostaje następny rachunek do zapłacenia- jeśli przemysł ma się rozwijać w jakikolwiek stabilnych warunkach- konieczne są w dzisiejszych czasach mniejsze lub większe ograniczenia dewizowe.
Kolejny rachunek- to konieczność importu zarówno technologii, jak też maszyn. W skali całej gospodarki to zmienia bilans i oczywiście- rachunek przychodzi do przeciętnego zjadacza chleba- w postaci osłabienia waluty. Za tym idzie wzrost kosztów importu, a przy malejącym bezrobociu (które jest oczywistym skutkiem polityki industrializacji) rosną płace, coraz większy poziom kooperacji zwiększa potrzeby co do ilości pieniądza w obiegu- a to już zaczyna oznaczać inflację...
Jeśli rozwój przemysłu, a co za tym idzie odejście od gospodarki opartej na surowcach ma jakąś szansę zaistnieć- bez protekcjonistycznej polityki handlowej w pierwszym okresie jest to niemożliwe- a przynajmniej ja nie znam żadnego takiego przypadku (a przeleciałem w pamięci wszystkie państwa bardziej uprzemysłowione ostatnich 200 lat). Różne „wolne miasta” są tu zupełnie inną sprawą- bo pełnią funkcję centrów handlu i pośredników- co jest najczęściej zasługą ich położenia i relatywnej bliskości kulturowej z kontrahentami. Na takiej zasadzie- jako pośrednik pomiędzy Chińczykami i Anglosasami wyrósł Hongkong i Singapur. Ale małe miasto handlowe to nie jest duże, uprzemysłowione państwo.
Oczywiście- rachunek dla przeciętnego człowieka jest wysoki, a nieudolnie prowadzona polityka tego typu może doprowadzić do całkiem ładnej katastrofy. Przy dobrze prowadzonej- też się nie da uniknąć, ale to może być tylko drobny kryzys w drodze do sukcesu.
A czy jest w ogóle po co próbować rozwijać cokolwiek? Może kraj surowcowy jednak jest jakimś pomysłem na dobre życie? Nie jest. Elita, która kontroluje dostęp do surowców (czy to krajowa oligarchia, czy ponadnarodowe koncerny czy też klika rządowa) będzie po prostu bronić swoich interesów- czyli dostępu do względnie taniej siły roboczej i nieopodatkowywania firm surowcowych oraz oczywiście wolnego handlu- przynajmniej na dobra luksusowe. Czyż to nie była np. polityka szlachty I RP?
Wiadomo, opisując narzędzie polityki państwowej, piszę o państwie. Nie wchodząc tu w dywagacje, czy jest ono do czegokolwiek potrzebne- choć w świecie opanowanym przez zorganizowane rządy niespecjalnie ma się inne wyjście.

Dłubanie w Internecie bez sensu

Tak się czasem zdarza. Wpadłem na temat, który warto rozgryźć, siedziałem kilka godzin dłubiąc po sieci- i kiedy stwierdziłem, że jestem w miarę w stanie uzasadnić to co piszę i wiem wystarczająco- szukając potwierdzenia jednego z ostatnich szczegółów- znalazłem tekst, opisujący właśnie dokładnie to samo- zresztą z większym znawstwem tematu, niż bym ja był w stanie to zrobić. Więc- tu linkuję i polecam.
A od siebie dodam jeszcze, że dzięki odrobinie poszukiwań- które właśnie doprowadziły mnie do tego tekstu znalazłem parę interesujących perełek. Otóż w latach 30-tych transport morski był na finansowym dnie. Statek można było kupić lub czarterować za grosze. Nie było tylko ładunków, pasażerów i finansowania. Poczynając od 1930 roku w USA, prawie wszystkie kolejne kraje wprowadzały ograniczenia handlowe i dewizowe- co oczywiście handel międzynarodowy coraz bardziej utrudniało. Na tym tle zadziwiającą różnicę stanowi linia Konstanca (w Rumunii)- Hajfa. Otóż dwóch armatorów obsługiwało tę linię- dziwnym trafem obaj to były polskie przedsiębiorstwa państwowe. Jak widać państwowe firmy też mogą zarabiać. Choć jak wiadomo przemyt ludzi i broni zawsze był dość dochodowym interesem. 
Ale- spójrzmy na to inaczej. Polski wywiad i armia montowały ze swoich obywateli armię przeciwko Wielkiej Brytanii. Oraz, jak pokazała późniejsza historia- przeciwko elitom (zwłaszcza z brytyjskiej i amerykańskiej finansjery) wspierającym lewicowych syjonistów. A walka pomiędzy narodowymi syjonistami a lewicowymi była (i po dziś dzień jest) taka, że przy tym to teksty Wojewódzkiego o zwolennikach O.Rydzyka to absolutny szczyt kultury i cywilizowanego dyskursu politycznego- czyli II RP dorobiła sobie naprawdę poważnych wrogów. Myślę, że pewien brak entuzjazmu dla sprawy polskiej w wykazywany przez Churchila i Roosvelta w Teheranie mógł mieć z tym jakiś związek.
I tu dochodzimy do jeszcze jednego elementu. Otóż próbowałem co nieco ustalić na temat biografii Marka Edelmana. W tym celu należał się zapoznać z przebiegiem powstania w Gettcie Warszawskim. I doszedłem do wniosku, że fakt, iż Mordechaj Anielewicz (23- letni obwoźny sprzedawca ryb) i Marek Edelman (student pierwszego roku medycyny) nie kontunuowali karier wojskowych, to naprawdę wielka strata dla historii wojskowości. Taki poziom (naprawdę niesamowity!) wojskowego profesjonalizmu, jaki cechował obrońców getta w wykonaniu tak nielicznych i niedoświadczonych bojowników sprawa, że o Rommlu, Hanibalu i Sobieskim zaczynam myśleć jak o tępych sierżantach.
Oczywiście można też sobie uroić, że część oficerów i żołnierzy żydowskich, szkolonych miesiącami do prowadzenia działalności konspiracyjnej i metod walki powstańczej nie zdążyła wyjechać do Palestyny lub też świadomie została w Gettcie i po prostu dobrze zrobiła, czego ich uczono- razem z dobrą konspiracją, przygotowaniem do walk przez planowanie i zbudowanie umocnień, wytyczenie stref ognia, punktów snajperskich, itp. Ale to by przecież musiało oznaczać, że oficjalna historia tegoż powstania są to jakieś konfabulacje- a to przecież niemożliwe. Oczywiście kłamać mógł też Jurgen Stroop pisząć raport o przebiegu walk, aby ukryć drobny fakt, że jego zołnierze wcale nie zginęli w walkach, a zapili się na śmierć lub zdezerterowali- ale czy Wermaht też fałszował własne dokumenty- to przecież zaczyna się ocierać o spiskową teorię dziejów. 
Choć może zadziwiające podobieństwo metod działania Irgunu i Armii Krajowej też wymaga jakiegoś wyjasnienia?
Czyny mają konsekwencje, historia może i uczy ale jedynie sprawnego historii zmieniania w powszechnej świadomości.