Jeden z pomysłów na wolność edukacji i trochę więcej wolności przy okazji

Otóż spełnienia samego obowiązku szkolnego w Polsce prawie się nie da uniknąć- jak pisałem wcześniej. Wspominając w poprzednim poście o drakońskich sankcjach- wyjaśniam teraz: nie zapisanie dziecka do przedszkola i szkoły skutkuje wszczęciem egzekucji administracyjnej- która w tym wypadku polega na nakładaniu grzywien w celu przymuszenia. Kolejne grzywny- aż do skutku- a po skonfiskowaniu całego majątku urzędnicy mogą uznać, iż bankruci nie powinni wychowywać dzieci, odebranie praw rodzicielskich i fizyczne odebranie dzieci. Sympatyczne- prawda?
Tutaj poważne ostrzeżenie dla tych którzy już opuścili naszą piękną ojczyznę i dla tych, którzy dopiero zamierzają to zrobić (czy przypadkiem nie jest to podział zupełny populacji Polski?):
Jeśli ktoś wyprowadził się za granicę, a swojego dziecka nie wymeldował z Polski nadal formalnie podlega ono obowiązkowi szkolnemu- i gmina ma obowiązek wszcząć, po zawiadomieniu przez dyrektora szkoły, egzekucję. Więc potencjalnie można napotkać wielce niemiłą niespodziankę przyjeżdżając tylko na wakacje do Kraju lub pozostawiając tu jakikolwiek majątek (konto bankowe, nieruchomość). Alternatywnie- w wypadku dziecka już w wieku poborowym (czyli pow. 5 lat) należy powiadomić szkołę o wyjeździe i spełnianiu z granicą obowiązku szkolnego (a być może nawet udowadniać- wszystkie dzieci są ich).
Za to jest to pewna furtka- nie wiem, czy ktoś będzie na tyle odważny i zdeterminowany aby z niej korzystać, ale:
Wystarczy zmienić miejsce stałego pobytu i formalnie przynajmniej ośrodek swoich spraw życiowych. Dla kogoś kto prowadzi firmę i mieszka blisko granicy jest to całkiem proste i skądinąd opłacalne rozwiązanie. Otóż należy zrobić mniej więcej tak:
Zmieniamy miejsce zamieszkania na np. UK, firmę przerejestrowujemy za granicę (zależnie od wielkości, profilu i zyskowności: UK, Cypr lub któryś z krajów sąsiadujących z Polską) i ostatni warunek : w Polsce przebywamy mniej niż 183 dni w roku, a co najmniej jesteśmy w stanie to udowodnić. 10 km do granicy i dobrzy znajomi/ rodzina zaraz za nią znakomicie ułatwią sprawę. Przy okazji mamy spore oszczędności podatkowe i/lub zusowskie. Z UK lub innego cywilizowanego kraju bierzemy zaświadczenie o wypełnianiu obowiązku szkolnego przez naukę domową, składamy je u dyrektora szkoły i sprawa załatwiona.
Oczywiście: zawsze też warto się po drodze starać o drugi paszport.

Disclaimer: Oczywiście powyższego tekstu nie należy traktować ani jako profesjonalnej porady prawnej, ani jako zachęty do obchodzenia przepisów. Jeśli ktoś znajduje się w sytuacji opisanej powyżej polecam kontakt ze stosownym profesjonalistą- co również jest możliwe przez Autora.

Edukacja - ideologicznie

Nasz system edukacyjny oparty jest na powszechnym przymusie i serwowaniu młodym ludziom encyklopedycznej wiedzy- przygotowującej wyłącznie do zdawania testów z tej wiedzy encyklopedycznej. Przy okazji dzieci zamiast przebywać w towarzystwie tych, od których mogą się czegoś nauczyć- są przetrzymywani wśród rówieśników pod kontrolą w statystycznej większości nieudaczników bez autorytetu. To wszystko uważam jednak za drobiazg- tylko marnowanie czasu i energii w wieku, kiedy właśnie należy się uczyć. Najgorszą i najbardziej niemoralną częścią tego systemu jest przymusowe zabieranie dzieci rodzicom i zwalnianie ich z odpowiedzialności. Drugą stroną tego medalu jest system ubezpieczeń emerytalnych (nawet nie mówię o złodziejskim haraczu i przymusie- sam system jest zły w sensie moralnym)- który sprawia, że ludzie powszechnie nie martwią o wychowanie dzieci takie, aby mieć oparcie w przyszłości.

I tak, jak pozostałe sprawy opisywane tutaj mnie tylko rażą bezsensem- tak te dwie rzeczy- a przede wszystkim przymus szkolny uważam za z gruntu ZŁE. Złe nie w sensie utylitarnym (choć to oczywiście też), ale złe w sensie aksjologicznym- właściwszym, choć niemodnym słowem byłoby „szatańskie”.

Złe- bo przymusowe odbieranie dzieci rodzicom jest złe, bo marnowanie czasu tych dzieci zmniejsza wiedzę i zamożność przyszłych pokoleń, bo rozmycie odpowiedzialności za dzieci i ich wychowanie jest szkodliwe i prowadzi do patologii, a rozsądni młodzi ludzie popadają w gniew lub apatię sami widząc bezsens tego wszystkiego- mając słuszne pretensje do systemu i nieco mniej słuszne do rodziców. Nieco mniej słuszne- bo sankcje za normalność są drakońskie, a dziur prawie nie ma- i niestety żadna z nich nie jest łatwo dostępna dla przeciętnej rodziny.

Argumenty moralne są dla mnie najważniejsze- ale utylitarne nie są inne. Poważnie sobie zadałem pytanie jakich to rzeczy, które mogą być przydatne w życiu nauczyłem się w szkole (w całości- od przedszkola do matury, z wyłączeniem studiów- bo to był tylko przydługi kurs zawodowy).

Wynik mnie samego zdziwił: alfabetu rosyjskiego. Koniec. Z moją nauką czytania, pisania i rachunków szkoła nie miała nic wspólnego. Reszta tzw. wiedzy przydaje się co najwyżej do rozwiązywania krzyżówek- a to akurat nie moje hobby. Za to znajomość cyrylicy pozwala mi odczytać proste teksty- typu nazwy miejscowości, rozkłady jazdy, itp. w paru krajach. Rodzice akurat z powodów ideowych nie chcieli mnie tego nauczyć- choć mogli. Na tym moja znajomość rosyjskiego się zresztą kończy. Trochę mało tej sensownej wiedzy jak na 12 lat- i naprawdę nie sądzę, aby w czyimkolwiek wypadku wyglądało to dużo inaczej.


Co do przydatności rosyjskiego to moi rodzice mieli- przynajmniej w czasach komuny- sporo racji. Autentyczna historia- jak młoda dziewczyna była na wycieczce, czy wczasach na Węgrzech we wczesnych latach 70-tych. I jak się z takimi dogadać? Wszyscy pod przymusem się uczą rosyjskiego to i tak spróbowała się porozumieć z taksówkarzem. Po usłyszeniu rosyjskiego sytuacja stała się po prostu niebezpieczna- dopiero jak wyjaśniła, że jest z Polski usłyszała przeprosiny.

W zrozumieniu tego może pomóc ta fotka. Rosyjskojęzyczny był zapewne człowiek zwisający z gałęzi- pracownik ichnej bezpieki AVH, w przeciwieństwie do zwykłych Węgrów dookoła (Budapeszt 1956).


O szczegółach dziur w systemie później- jak dopracuję temat

link o wykształceniu

Znakomita mowa na zakończenie szkoły- wygłaszana przez najlepszą absolwentkę. Podsumowanie- choć nieco niekonsekwentne systemu edukacyjnego. Młoda dama, która była tego autorem ma widać jeszcze złudzenia, że gdzieś indziej to samo może funkcjonować lepiej. Niestety- nie może.

Broń bez biurokracji

Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia kompletnie nie rozumiem ograniczeń w sprzedaży broni- ale nie rozumiem też wielu innych absurdów- więc ten też przyjmuję do wiadomości. Ale dzięki rządowi Millera (który oceniam po działaniach jako najbardziej prowolnościowy rząd III RP i skorumpowany może tylko trochę powyżej normy) mamy drobną furtkę normalności- którą obecny „liberalny” rząd próbuje właśnie zamykać- jak pisałem wcześniej.

Ale do rzeczy: Najważniejszym wyłomem w prohibicji są repliki broni wykonanej przed 1850 r. Jest to broń wyłącznie czarnoprochowa (z drobnym, acz istotnym wyjątkiem), wyłącznie rozdzielnego ładowania (tj. proch i kulę ładuje się oddzielnie).

Kojarzy się to nam, i na szczęście urzędasom też, z muszkietami używanymi w rekonstrukcjach historycznych. Ale wśród tego wąskiego okienka można znaleźć rzeczy które posiadają jak najbardziej praktyczne cechy umożliwiające zastosowanie do obrony (choć w istocie- zgodnie z chorą doktryną nie wyobrażam sobie ich zastosowania do działalności przestępczej).

Jest to przede wszystkim kilka modeli Colta zaprojektowanych i produkowanych przed 1850 r. Oprócz całkiem popularnego Colta Navy m. 1851 (przez które to oznaczenie broni produkowanej seryjnie od 1849 r. są oczywiście problemy z Milicją) jest też model, który mi osobiście wydaje się zacznie ciekawszy: Colt Pocket- który jest znacznie mniejszy i lżejszy i zapewnia sensowny poziom ochrony osobistej. Broń ta jest jak na dzisiejsze standardy nieprawdopodobnie niecelna- skuteczny strzał do celu wielkości człowieka jest możliwy na dystansie do 20 m.- ale trójka bandziorów z nożami i tak jest zwykle bliżej.

Zresztą głównym celem jest po prostu odstraszanie- a użycie broni jest naprawdę ostatecznością- jednak do której mężczyzna musi być przygotowany. Skądinąd nawet obecne propozycje zmian nie zdelegalizują tej broni.

Innym bardzo ciekawym rozwiązaniem jest Girandoni Air Rifle. Była to broń stosowana przez armię austriacką w latach 1780- 1815. Jak sama nazwa wskazuje jest to wiatrówka- ale o mocy pocisku porównywalnej z dzisiejszą amunicją 0.45. Broń ta była używana jako karabin snajperski i cechowała się nieprawdopodobną jak na owe czasy szybkostrzelnością. Dla obrony domu zasięg i celność na długich dystansach nie ma dużego znaczenia- za to szybkostrzelność- jak najbardziej. Niestety nie mam pojęcia, czy gdzieś można zakupić replikę tego urządzenia i ile to kosztuje (pewnie niemało).

Opisywane rzeczy nie wymagają dokładnie żadnej biurokracji- żadnych zezwoleń, zgłoszeń, informowania jakiegokolwiek pasożyta urzędnika. Oczywiście w wypadku już tych naprawdę groźnych urządzeń wymagana jest zwiększona dawka zdrowego rozsądku- a jedyny obowiązujący wymóg prawny dotyczy warunków przechowywania- w skrócie: metalowa szafa z zamkiem zamocowana do elementów konstrukcyjnych budynku lub sejf lub solidne zabezpieczenia antywłamaniowe do pomieszczenia z bronią.

Ale i tak konsekwentnie będę powtarzać- uczmy się obchodzenia z bronią- to jest ważna umiejętność życiowa i przy okazji znakomita rozrywka. Strzelnica i zwykła wiatrówka do nauki (w tym zasad bezpieczeństwa) jest w zupełności wystarczająca. Przez dwa pokolenia prohibicji podstawowa wiedza w społeczeństwie zdążyła zaniknąć. Więc apel społeczny- wiatrówki i na strzelnice- a jeśli ktoś zobaczy bezmózga wymachującego nabitą, nawet najsłabszą wiatrówką, z ludźmi na linii strzału- to drogi Czytelniku zabierz mu ją, rozładuj, obij kolbą delikwenta tak, żeby zapamiętał i już możesz oddać. Musimy się uczyć od nowa jako całe społeczeństwo...


Paliwo przyszłości

Pytanie o przyszłość świata w obliczu malejących zasobów i drożejącej ropy- pytanie nie od dziś. Oczywiście w okresie przejściowym, a może i późniejszym będą wchodziły kolejne substytuty- takie jak LPG w Polsce, czy CNG.
Ale uważam, że jednym z kolejnych substytutów i ostatecznym powszechnym paliwem do transportu będzie amoniak- egzotyczne, prawda? Ale był już używany jako paliwo. I ma dwie zalety, które spowodują ostateczne zwycięstwo tegoż paliwa:
1. może być używany bez większych modyfikacji w dzisiejszych samochodach i nie potrzebuje rewolucji w infrastrukturze- do przechowywania i sprzedaży mogą być używane dzisiejsze instalacje do LPG- amoniak jest w istocie nieco bezpieczniejszy w użyciu i znacznie mniej wybuchowy. Wydaje mi się też, że można bezpośrednio do użyć w dzisiejszych samochodach z instalacją LPG- może w jakieś mieszance.
2. Do produkcji amoniaku potrzebne jest źródło wodoru, azot z powietrza i olbrzymie ilości energii. Pierwotnie w procesie Haber- Boscha jako źródło wodoru i energii służył węgiel (dzięki tym dwóm panom I wś mogła trwać tak długo- inaczej Niemcy by ją przegrali w 2 lata), dziś praktycznie jest to wyłącznie gaz ziemny- ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby używać prądu elektrycznego do elektrolizy (źródło wodoru) i zasilania całości instalacji- zresztą do niedawna postępowano w ten sposób przy odległych od sieci zaporach wodnych. Co sprowadza nas do ostatecznego rozwiązania- potrzebne jest źródło jakiekolwiek energii, a zmagazynowanie jej w postaci amoniaku już nie jest takim problemem. Tyle że: zasoby dzisiejszej energii odnawialnej są w porównaniu do apetytów ludzkości po prostu śmieszne. Jesteśmy kompletnie uzależnieni od paliw kopalnych- jedyna realna alternatywa jaka się dziś rysuje i napawa mnie optymizmem to fotowoltaika. I w dłuższej perspektywie jestem pewien, że transport- przynajmniej drogowy będzie wyglądał tak:
Fabryki amoniaku, zasilane energią elektryczną z kombinowanej elektrowni wodno- wiatrowo- słonecznej, z naciskiem na słoneczną- pozostałe jako backup utrzymujący procesy technologiczne. Dalej sieć dystrybucji i samochody jak dzisiejsze z instalacją LPG.
Oczywiście to paliwo, zwłaszcza w okresie przejściowym stanie się kosztowne- co spowoduje bardzo brutalny problem food vs. fuel vs. ammo (tak- amoniak jest przy okazji podstawowym substratem do wyrobu amunicji i nawozów sztucznych). Czarno widzę ten okres przejściowy. Ale później też trzeba będzie się dostosować- podejrzewam, że ci którzy pamiętają lata 80- te w Polsce wiedzą jak wygląda życie z mało dostępnym paliwem. Mieszkanie bliżej pracy i miejsc do zakupów staje się cenne- ciężki dojazd- mała wartość. Dom na przedmieściach to jest coś co polecałbym sprzedać dopóki są szaleńcy gotowi to kupić za dzisiejsze ceny.

Dwa linki

Odkryłem dziś, że również całkiem poważni ludzie podzielają moje przewidywania- naprawdę do tego tekstu dotarłem dziś- choć wnioski autora potwierdzają to co pisałem po dacie publikacji tegoż.

A jak już ma nastąpić piękna katastrofa to przynajmniej warto wiedzieć jak się przygotować- cały blog wart czytania- co nastąpi i co warto mieć wcześniej- opis tu

Jak bankrutują państwa

Właściwie tytuł powinien brzmieć „Jak rządy oszukują wierzycieli”. Otóż nie zawsze jest to defaut- rozumiany jako odmowa spełnienia zobowiązań i ich restrukturyzacja- przymusowa czy dobrowolna. Czasem nadmierne długi sa po prostu monetyzowane- czyli spłacane świeżo wydrukowanymi pieniędzmi, wywołując w pewnej perespektywie inflację. Z tych dwóch metod wydaje się, że obliczu nieuchronnego wolę inflację i rządy też. Ale: nie każdy może. Należy potencjalnych bankrutów podzielić na 3 grupy:

  1. Państwa, które są wystarczjąco potężne, aby mieć powszechnie akceptowaną na świecie lub w regionie walutę i mocny własny rynek kapitałowy- czyli oczywiście USA, UK, Japonia, z pewną poprawką Niemcy, chyba też Australia.

  2. Państwa które posiadają jakiś rynek kapitałowy, własną, względnie stabilną walutę, ale nie akceptowaną w handlu międzynarodowym. System bankowy powiązany z międzynarodowym i jakiś rynek giełdowy- ale służący często bardziej do prywatyzacji, niż prawdziwego pozyskiwania kapitału- Państwa typu Meksyk, Argentyna, Polska, Peru, z poprawką na Euro- Hiszpania, Brazylia

  3. Państwa, których waluta jest kompletnie egotyczna/niewiarygodna, ze szczątkowym systemem bankowym lub dużymi restrykcjami przepływu kapitału- tu mówimy o Gwatemali, Republice Środkowoafrykańskiej, itp.

W wypadku państw z 3 grupy sprawa jest prosta- w pewnym momencie rząd nie jest w stanie zebrać z całego kraju wystarczającej ilości dewiz na wykup kolejnej transzy obligacji, a nie jest w stanie emitować wystarczająco dużo nowych. Jedynym źródłem napływu dewiz jest eksport- i to prawdziwych towarów (a coś do wyprodukowania i tak trzeba przywieźć- choćby paliwa)- jeśli jest on mniejszy niż odsetki od kredytów- to koniec. Ale to oznacza tylko, że rząd i ci którzy wokół niego żyli mają się gorzej- zresztą lokalnego pieniądza się dodrukuje i jakiś czas podziała- albo do ugody z wierzycielami i nowych kredytów, albo wystartuje hiperinflacja i skasuje zobowiązania w lokalnej walucie.

Państwom z 1 grupy w systemie papierowego pieniądza generalnie nie grozi defaut- po prostu gdy zadłużenie osiąga jakieś niemożliwe do spłacenia poziomy (jak dziś w praktycznie wszystkich tych państwach) pieniądze się drukuje i nimi płaci- to zresztą już się dzieje. Jeśli przeciętny termin zapadalności obligacji jest wystarczająco długi- to na zewnątrz wszystko wygląda prawie normalnie.

Najbardziej skomplikowany scenariusz jest w grupie 2- aczkolwiek też idealnie powtarzalny.

W sytuacji początkowej- stabilnej- rząd emituje obligacje we własnej walucie z oprocentowaniem nieco tylko wyższym niż krajów 1 grupy i drobną część w dewizach dla utrzymania płynności na rynkach. Oczywiście trwa złudzenie, że można wiecznie żyć na kredyt jak USA. Tylko- terminy zapadalności obligacji są znacznie krótsze niż w grupie 1, rynek jest na tyle płytki, że w pewnym momencie zaczyna powoli brakować lokalnego kapitału- odsetki rosną, terminy zapadalności spadają. Rząd próbuje wyinflacjować długi- ale czasu jest zbyt mało, w międzyczasie lokalna waluta zaczyna być niewiarygodna, lokalne banki nie są w stanie pożyczać więcej i zwiększa się udział zadłużenia w dewizach, znów skracają się terminy zapadalności- i w pewnym momencie następuje koniec- zazwyczaj połączony z gwałtowną dewaluacją lokalnej waluty i upadkiem większej części sektora bankowego- więc oficjalne PKB gwałtownie spada i zatrzymuje się na prawdziwych fundamentach danej gospodarki, a jednocześnie stosunek dług/PKB automatycznie wzrasta- restrukturyzacja polegająca tylko na zmianie terminów płatności jest już niemożliwa- konieczna jest, zazwyczaj dość duża, redukcja zadłużenia. Pierwsze oznaki wejścia na tą drogę Polski już widzę, co więcej myślę, że został przekroczony point of no return. Żadne zrównoważanie budżetu w Polsce nie jest już konieczne- bo i tak nie zapobiegnie niewypłacalności- ale mamy jeszcze jakieś 2-3 lata- może mniej, może więcej.

Chiny

Na głównego gracza w światowej gospodarce w ciągu ostatnich 30 lat wyrosły Chiny tzw. ludowe (swoją drogą- na taką reformę socjalizmu mogę się zgodzić- zostawić tylko nazwę). Wyrosły w bardzo ciekawy sposób- przez trwale zaniżony kurs walutowy. Ma to ciekawe konsekwencje- chiński eksport jest bardzo tani, jednocześnie import kosztowny- chińczycy mają sztucznie zaniżony poziom życia- za to owoce swojej pracy oddają prawie za darmo ludziom Zachodu (którzy żyją ponad stan- zwłaszcza rządy)- napływ dewiz jest kontrolowany i przejmowany przez chiński bank centralny- który kupuje za to amerykańskie i europejskie obligacje. Dzięki temu zachodnie rządy mogą od lat prowadzić politykę, na którą obiektywnie absolutnie ich nie stać- i co gorsza coraz bardziej nie stać- bo przemysł przejmowany jest przez Chińczyków. Zachód stopniowo staje się zapleczem surowcowym dla Chin. To jest jedynie opis sytuacji dzisiejszej.

Ciekawsze są inne rzeczy. W kulturę chińską i konfucjanizm mocno wrośnięte jest myślenie w okresach 30-letnich- pokolenia. Warto więc spojrzeć na cele, które postawił przed Chinami Deng Xio Ping w 1978 r. - w skrócie Chiny miały zostać wielką potęgą przemysłową we wczesnych latach XXI w. Określił cele, określił czas i zostało to zrealizowane. Pytanie- jaki jest nastepny plan 30-letni i jak zmieni świat? Po odrobinie walk wewnątrz Partii Hu Jintao przejął władzę i ogłosił nową doktrynę Naukowego Rozwoju (ogłoszone 29 lat po manifeście Denga)- nazwa jak wszystko tłumaczone z chińskiego (którego niestety nie znam) nic nie mówi- a wyjaśnienia na Wikipedii brzmią z socjalistyczna- w co nie wierzę (nie wierzę, że myślący człowiek którego dotknęła Rewolucja Kulturalna może być socjalistą). Więc moim zdaniem plan rozwoju Chin na najbliższe 30 lat najbardziej będzie przypominać Nowy Konfucjonizm- który można podsumować- Chiny muszą nauczyć się od Zachodu nowoczesnej nauki i demokracji, a Zachód od Chin więcej bardziej wszechstronnego spojrzenia („a more all-encompassing wisdom”- trudne do dokładnego przetłumaczenia- więc zostawiłem w angielskiej wersji.) Z czego wydaje mi się, że pod określeniem „demokracja” kryje się w rzeczywistości uczciwe i sprawiedliwe sądownictwo oraz lokalne społeczności obywatelskie- czyli raczej republikańskie ideały XIX w. Ameryki niż zmiana symboliki i ogólnopaństwowe wybory.

Czyli jest to kierunek pokojowego rozwoju i raczej izolacjonizmu politycznego, ale jednocześnie zakończenie pewnej epoki- „nasze towary za wasze papierki”- i widzę 30 chudych lat dla zachodnich rządów- czasu przymusowego i mało przyjemnego demontażu socjału i powolnej reindustrializacji- naprawdę ciężkie czasy i bardzo prawdopodobne jest pojawienie się demagogów obiecujących poprzedni standard życia- jeśli tylko: wznowimy cła, stworzymy znów własną walutę, wyrzucimy cudzoziemców, odzyskamy dawne ziemie, itd. Generalnie piękne czasy dla odważnych spekulantów i bardzo złe dla przeciętnych ludzi.

A propos przypadkowego zbiegu mojego i konfucjańskiego horyzontu myślenia- nie, nie jestem konfucjonistą- wolę widzieć Katolickie Chiny niż konfucjańskią Europę. Zresztą do upowszechnienia Wiary w Chinach było w pewnym momencie bardzo blisko- kiedy Papież pod koniec lat 30-tych ogłosił, iż kult przodków nie jest pogańskim zabobonen, a raczej wypełnianiem III przykazania. Przepraszam Was, ale zwyczajnie to odbiega od tematyki i nie chce mi się znów szukać źródeł- ale sam przeczytam chętnie podsumowanie- może kolega obserwator z Boskiej Woli się temu przyjrzy- odnoszę wrażenie, że leży to w kręgu jego zainteresowań?

Odrobina filozofii aka rozwinięcie wstępu

Rolą mężczyzny i tym co przynosi mu szczęście jest zapewnić schronienie i bezpieczeństwo swojej rodzinie- w dzisiejszym świecie jest to trudne, a w Polsce drogą wytyczoną przez urzędasów prawie niemożliwe dla przeciętnego człowieka- owszem pensyjka w urzędzie czy korporacji i 30- letni kredyt i ciągła obawa przed utratą pracy- tak naprawdę nie należy żyć i nie da się na dłuższą metę- gdzie jest miejsce dla dzieci i jakiekolwiek zabezpieczenie na gorsze czasy? Bezdzietne małżeństwo pracujące 30 lat na spłatę 50 m2 mieszkania? Przecież to właśnie należy nazwać skrajną nędzą- dom w którym żona musi pracować, a i tak nie mogą mieć dzieci- bo zwolnienie się kobiety z pracy to problem z kredytem. Chyba że żona jest urzędnikiem- pełny socjał, potem dzieci zamiast wychowywać samemu jak należy oddaje się do przechowalni szympansów zwanej szkołą, itd.- ale nie dziwcie się głupiemu buntowi nastolatka- który nie widzi w tym sensu- bo tak naprawdę go nie ma.
Mężczyzna powinien jak najszybciej móc zapewnić sam utrzymanie- choćby podstawowe, kobiecie i dziecku/ dzieciom- wtedy jest i czuję się mężczyzną- wtedy też rodzina w ogóle może być szczęśliwa. W niniejszym blogu chcę przekonać moich czytelników do właśnie takiego sposobu myślenia- co prawda dlatego, że sam go uważam za słuszny i jak mogę pomóc tym, którzy już tak samo uważają. Stąd też dobór większości tematów.
Uważam też, że w przez wyczerpywanie się/ coraz kosztowniejsze wydobycie energii kopalnej niemożliwy do utrzymania jest styl życia zachodnich społeczeństw, a rozwody i depopulacja są tylko tego objawem.
Zauważcie też, że nie piszę w ogóle- i raczej nie mam zamiaru o ZUSie, oszczędzaniu kapitału na emeryturę, itp.
ZUS jest bankrutem, tak jak cała III RP i emerytury będą musiały być zinflacjowane- czyli zmniejszone bez zmiany nominału- stosowna furtka w przepisach do tego już istnieje. Ogólna destrukcja długu też musi nastąpić- przez inflację i defauty rządów- dlatego nie zajmuję się krótko i średnioterminowym inwestowaniem- po prostu: dziś samo zachowanie kapitału wymaga olbrzymiej czujności i umiejętności.
Więc staram się służyć radą, a i zawodową wiedzą moim Szanownym Czytelnikom jak na dłuższą metę przetrwać te ciężkie czas- które zaczęły się w latach 60-tych XX w. i moim zdaniem dokładnie przypominają upadek Cesarstwa Rzymskiego. Przykuwanie kobiet do biurek nie jest żadnym rozwiązaniem.

Dom wolnego niezamożnego człowieka

Łączone z pewną stygmatyzacją wykluczenia mieszkanie na ogródkach działkowych- chcę to przedstawić inaczej- jako zupełnie niezłą alternatywę- z wyboru, zamiast mieszkania w bloku.
1. Są prawne ograniczenia dotyczące mieszkania na ogródkach działkowych- bodajże statut Polskich Ogrodów Rodzinnych (czy jak się ten socjalistyczny wynalazek nazywa) stanowi, iż stałe zamieszkanie może być podstawą do utraty członkostwa- żaden problem- wystarczy, że nie będzie zamieszkiwać formalny posiadacz działki- w końcu od czego jest rodzina?- zapisujemy na rodziców, ciotkę, zięcia, itp.- w ostateczności i tak nigdy nie słyszałem o egzekwowaniu tego zapisu.
2. Problem, który zapewne męczy ludzi, którzy by serio rozważali taką alternatywę- meldunek. Oczywiście jestem zdeklarowanym wrogiem tego idiotyzmu- ale niestety ma on spore znaczenie. Pierwsza odpowiedź- jak wyżej- rodzina i nie przejmować się fikcją. Druga- jeśli naprawdę nie ma innego wyjścia- w takim wypadku po złożeniu wniosku meldunkowego urząd wszczyna postępowanie i wysyła dzielnicowego, aby sprawdził, czy dana osoba rzeczywiście przebywa w danym miejscu co najmniej 6 miesięcy z zamiarem stałego pobytu. Zgodnie z linią orzeczniczą sądów administracyjnych to wystarczy- parę wizyt w urzędach i załatwione.
3. Ale jak to mieszkać w takim tylko małym domku. Otóż: co można zbudować- powierzchnia zabudowy do 25 m2, wysokość do 5 m przy pochyłym dachu. Więc możemy mieć piwnicę (dowolną), parter do 25 m2 i piętro- które przecież może wystawać poza obręb budynku w każdą stronę. Dach może mieć nachylenie 30, a niechby i 10 stopni. Jest łączna powierzchnia użytkowa 40- 60 m2. Przecież to więcej niż zwykłe mieszkanie- a mamy do tego większą niż w bloku piwnicę i kilkaset metrów działki- zazwyczaj w dobrym punkcie dużego miasta, zazwyczaj już zagospodarowanej- po prostu mieszkamy w małym, tanim domu w sadzie w środku miasta. To naprawdę jest zwyczajny luksus dostępny dla każdego.
Jeśli dołożyć do tego dzisiejsze wariackie ceny byle jakich mieszkań- to rada (których chyba za dużo w tym blogu) jeśli masz- sprzedaj mieszkanie, kup ogródek działkowy i zbuduj tam pełen wypas do całorocznego mieszkania- tylko nie zapomnij o mechanicznej wentylacji w na tyle małym budynku. Lub, jeśli masz mieszkanie w dobrym miejscu- wynajmuj je i mieszkaj na działce- jakość życia się natychmiast poprawi. Jeśli myślisz o kredycie- zwłaszcza w obcych walutach- zapomnij- prędzej czy później cię wykończy (w złotówkach prawdopodobnie nie- ale po co ryzykować kompletne bankructwo?)
To naprawdę jest alternatywa i to niezła moim zdaniem- oczywiście- trzeba mieć studnię, bo chyba wszędzie woda jest wyłączana na zimę, itd- ale wolność od państwa i banków jest tego warta.
To co opisałem powyżej nie wymaga praktycznie żadnej papierologii- nie jest potrzebny architekt, konstruktor, miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego i cała reszta specjalistów od wyciągania kasy za nic (może prosty plan budowy się przyda- architekta można zatrudnić). Potrzebny za to jest zdrowy rozsądek i prawdziwa wiedza budowlana. Formalnie potrzeba jedynie przedstawić dwa rzuty budynku zarządowi ogródków i nie przekroczyć maksymalnych wymiarów- jak komuś będzie naprawdę mało- polecam zakup dwóch sąsiednich działek i połączenie domków stojących przy granicy.

Peak oil- konsekwecje

Wypada coś w końcu napisać- peak oil ma przeciekawe konsekwencje- każdy olej zacznie podążać za cenami ropy- jeśli ktoś wątpi polecam wizytę po najtańszymi dyskontami i spojrzenie na śmietniki. Są pełne pustych butelek po oleju- jadalnym, ale tańszym od diesla- jego ceny w sklepie zależą już naprawdę tylko od cen na stacji benzynowej. To jest też prawdziwa przyszłość biopaliw- proste lanie olejów do baku i producenci też się dostosują. Więc właśnie moja myśl o inwestowaniu na długo- szukać żródeł energii- a najlepiej oleju- to co pozostanie i będzie prawdziwie za wiele lat- mogą być nawet udziały w złożach, które mają daleko do wyczerpania- ale nie tylko

Islandzki łącznik

Właściwie to jest temat na długą opowieść o banksterach (kalka z angielskiego- banker + gangster= bankster), ale opiszę tu jedynie jedną postać, a i to głównie odsyłając do źródeł- bo sam nie chcę się narażać na procesy i inne takie.

Więc na odległej wyspie, gdzie nie ma nawet drzew, żyje sobie człowiek zwany Björgólfur Thor Björgólfsson- wielce zamożny, a nawet z szanowanej rodziny. W skrócie- umiejętności biznesowych nauczył się w rodzinie- ale jego Ojciec- Björgólfur Guðmundsson (i wspólnik w większości przedsięwzięć) w obliczu bankructwa wybrał ryzykowniejszą, acz zyskowniejszą karierę przewalacza (co do nazwisk- proszę pamiętać, że ich nie ma w Islandii- drugi człon to patrimonium lub matrimonium) Najwyraźniej dogadał się z właściwymi ludźmi w Rosji i jego pośrednictwo było niezbędne, aby wejść na rynek napojów w rejonie St. Petersburga (m.in piwa- w tym czasie zamordowawano właściciela jednego z konkurencyjnych browarów, a drugi spłonął) - dokładnie wtedy, gdy zastępcą mera ds. kontaktów i inwestycji zagranicznych był niejaki Władimir Władimirowicz (znów tylko patrimonium, ale na Zachodzie znany jako Putin), późniejszy prezydent, a obecny premier Rosji- źródło.

Po przeniesieniu się Włodzimierza Putina do Moskwy, sprzedał wszystkie firmy, wrócił na Islandię i założył bank, jednocześnie będąc głownym udziałowcem drugiego (z 3 islandzkich banków)

A że Islandia przez jakiś czas była tax haeven zapewne do jego banku następował olbrzymi napływ kapitału. Później wszystkie islandzkie banki upadły, pociągając za sobą giełdę, walutę i wypłacalność rządu- rząd zawarł ugody z głównymi wierzycielami, ale znów jest na krawędzi, razem z już państwowymi bankami.

To jest pewna podstawa- ale co w polskojęzyczym blogu jest interesującego w tym? Otóż niestety jest. Björgólfur Thor Björgólfsson jest prezesem i można przypuszczać, że głównym właścicielem spółki Novator Partners- która z kolei jest udziałowcem Netii i razem z Netią spółki dominującym udziałowcem P4- czyli operatora sieci Play. Dalszy problem polega na tym, że prawdopodobnie inni udziałowcy Novator Partners to państwowe firmy rosyjskie- a generalnie głównym celem inwestycyjnym są środkowoeuropejskie firmy telekomunikacyjne. Wygląda to nieco niepokojąco.

Zresztą zupełnie zrozumiale wygląda w tym świetle rosyjska pożyczka dla Islandii- czego, muszę przyznać, nie byłem w stanie zrozumieć wcześniej. A najzabawniejsze w tym jest, że polski rząd właśnie pożyczył pieniądze islandzkiemu- islandzki rząd jest w oczywisty sposób niewypłacalny. Co prawda to może być taktyczny ruch odwlekający nieuniknioną niewypłacalność polskiego rządu (post wkrótce). Ale i tak w tym świetle wypadek pod Smoleńskiem coraz bardziej przestaje wyglądać na wypadek- po prostu wydłuża się lista poważnych osób, które na tym skorzystały.

Update: 07.08.2010 ukazało się rozwinięcie tego tekstu


Fikcja PKB cz. 2

Więc po pewnej przerwie- za wikipedią w strukturze PKB Polski dominują usługi (65,5%) dalej przemysł (31,7%) i rolnictwo (2,8 %) Osobiście wydaję mi się, że struktura wydatków przeciętnej rodziny wygląda zupełnie inaczej. I o ile w wypadku np. UK osobiście znam sektor prawdziwych usług eksportowych (generalnie procesy- prywatnych sądów- dotyczące statków z całego świata tam się odbywają) , tak w Polsce nie mam zielonego pojęcia jakie to usługi eksportujemy w takiej proporcji PKB. Jeśli nie eksportujemy i nie konsumujemy- to co to do ch.. jest? Odpowiedź na zdrowy rozum wydaje się prosta- jest to fikcja. Otóż rząd pożycza pieniądze, za które dotuje jakąś NGO, która płaci prawnikowi za ekspertyzę, który dotuje w ramach dealu inną NGO, która płaci innym ekspertom, itd. Pieniądze krążą wystarczająca szybko- a każdy uczciwie rozlicza się z podatków- w końcu większość trafia z powrotem do budżetu, a PKB rośnie i można znowu pożyczyć. Garść kompletnych pasożytów się wyżywi, ale to nie ma nic wspólnego z prawdziwą gospodarką.
Wskazuję, że w moim poprzednim poście liczyłem dochodami gospodarstw domowych- po odjęciu sektora usług jakby się zgadza. Więc w ten sposób- dość skomplikowany można obliczyć prawdziwe PKB Polski- a przynajmniej to, które będzie jak zagranica przestanie pożyczać polskiemu rządowi i skończą się możliwości ściągania z OFE i lokalnych banków.
Zresztą o kompletnej fikcyjności dużej części gospodarki i jednocześnie problemach ze sprzedażą polskich obligacji jest dla inteligentnych tu.

Sygnalizacja świetlna symbolem stalinizmu?

Całkiem niedawno w moim mieście (jednym z większych w Polsce) w godzinach szczytu na dość długim (kilka kilometrów) odcinku ważnej, czteropasmowej ulicy, wysiadły wszystkie światła sygnalizacyjne. Nawet nie migały- po prostu nie działały. Dość rzadkie w sumie zjawisko- ale efekty dla ruchu były nadzwyczaj ciekawe. Ulica która po prostu powinna być zakorkowana- jak co dzień o tej porze, nie była. Odbywał się normalny, płynny ruch. Boczne ulice- z których cześć też jest zwykle zakorkowana- luźne- generalnie nikt nie miał problemu z włączeniem się do ruchu. Piesi- wyglądało- że na przejście czekali krócej niż zwykle na zmianę świateł.
To po prostu było nieprawdopodobne. Zwykle myślimy- więcej dróg, czasem widzimy jakieś głupie rozwiązania- brak pasa zjazdowego, itp. , a tymczasem jest to co zwykle: rząd (i samorząd) wtrąca się w nie swoje sprawy. Naprawdę jedyne przepisy ruchu drogowego jakie są w ogóle potrzebne to ustalenie zasad pierwszeństwa (ruch prawo- czy lewostronny i związane z tym ustępowanie pierwszeństwa na skrzyżowaniach). Zresztą ustawodawca i pisanie przepisów jest tu też kompletnie zbędne- bo i tak będzie to funkcjonować ustalonym zwyczajem. A znaki drogowe są w co najmniej 99% zbędne. Dopiero jednak naoczne przekonanie się, że to działa daje podstawę do refleksji.

Wykształcenie- przykład

Polecam lekturę. Właściwie powinienem pozostawić bez komentarza, ale powiem- a nie mówiłem? Co prawda post był opublikowany przed moim o wykształceniu, ale oznacza to jedynie, że moje wnioski teoretyczne są prawdziwe empirycznie- czym się niniejszym chwalę

Mecz piłkarski o historycznym znaczeniu

Piszę to dziś, w przededniu meczu półfinałowego MŚ w RPA Hiszpania- Niemcy. Nie jestem zapalonym kibicem i nie mam zielonego pojęcia jak potoczy się gra. Ale piłka nożna jest sportem, który może wpłynąć na nastroje społeczne i to jest ciekawe. Zwłaszcza, że obecne nastroje ulicy w Niemczech wydają się obwiniać o kryzys, a przynajmniej coraz bardziej widoczną drugą falę, nieodpowiedzialnych południowców. Jednocześnie, jak się wydaje, nastroje ulicy hiszpańskiej zmierzają w stronę obwiniania Niemców za bezrobocie, bańkę na nieruchomościach i deindustrializację kraju. Więc teraz- mamy kilka możliwości jutrzejszego wyniku: sędziowie mogą popełniać błędy lub nie, wygrać mogą Niemcy lub Hiszpanie, mniej prawdopodobne- mogą być awantury na stadionie (czy gdzieś) lub nie. Najgorszy scenariusz: wygrywają Niemcy, ewidentnie przez błąd sędziego i są bijatyki kibiców. Moja rada w takiej sytuacji: sprzedać wszystko co się ma i kupić bilet w jedną stronę na południową półkulę. Przesada? to poczytajcie . Wariant optymistyczny: wygrywa Hiszpania z obiektywnym sędziowaniem, w kraju radość- pokazaliśmy w końcu tym Niemcom gdzie ich miejsce i rozpad UE odłożony o kilka lat-- bez kompleksów do niemieckich turystów.

Fikcja PKB

PKB Polski w 2009 r. wyniosło, według obliczeń MFW 14892 dolary na głowę mieszkańca (za wikipedią), podczas kiedy według GUS przeciętny miesięczny dochód rozporządzalny w 2009 r. wyniósł około (sic!) 1114 zł miesięcznie na osobę. Daje to rocznie kwotę 13368 zł. Coś tu nie gra.
Jeśli założyć, że obie te liczby oddają rzeczywisty stan rzeczy- to wniosek jest prosty: różnica stanowi oszczędności kapitałowe przedsiębiorstw i Skarbu Państwa (tudzież ZUS, itd.) Cóż, przedsiębiorcy może i oszczędzają- ale doliczając budżetówkę to zdanie jest kompletnie nieprawdziwe. Więc nieprawdziwe musiało być któreś z założeń- średni dochód rozporządzalny w wysokości 1114 zł miesięcznie brzmi zupełnie prawdopodobnie (mediana jest zapewne 20-30% niższa)- jak na razie wynika jasno, że z liczeniem PKB coś jest nie tak
CDN

Było sobie rozkułaczanie spekulantów

Jak obiecałem w komentarzach do tego artykułu o byłym już projekcie ograniczeń możliwości zakupu ziemi rolnej wskazuję dziurę w ustawie dla chłopaków od kręcenia lodów.
Otóż zakupić ziemię od agencji mogłyby także spółki (uprośćmy na przykładzie z o.o.- zresztą tak to się robi) Wystarczy znaleźć jednego byłego pracownika PGR (lepiej 2- jednoosobowe spółki są niewygodnie w użytkowaniu), pożyczyć takiemu pieniądze, za które zakłada spółkę- a jako zabezpieczenie pożyczki otrzymujemy prawo użytkowania udziałów. I już. Właścicielem spółki jest w 100% były pracownik PGR, użytkownik udziałów ma całkowitą kontrolę nad spółką i idzie kupować ziemię od Agencji bez konkurentów w licytacjach.

Inwestycja na następne pokolenie aka prawdziwa emerytura cz1

Tak naprawdę większości ludzi- jak mi się wydaje, w rzeczywistości nie interesuje krótkoterminowa spekulacja. Znacznie poważniejsze od tego ile % papierowych pieniędzy zarobię na lokacie/funduszu/giełdzie/obligacjach w tym roku jest to czy w przyszłości, kiedy będę mniej wydajny w pracy nadal będę miał z czego żyć, czy moje dzieci sobie poradzą i na kogo wyrosną i czy będą w stanie materialnie mi też zapewnić opiekę na starość (oczywiście większość ludzi wierzy w ZUS, ale wkrótce przestaną...)
Rada nr 1 Miej dzieci, dobrze je wychowaj i wykształć. Co do wychowania- truizmy, jak każdy zna swoje miejsce, prawa i obowiązki i jest ich pewien to wszyscy są szczęśliwsi i chcą się trzymać razem i wspierać w życiu. Co do wykształcenia- jeśli masz jakikolwiek prawdziwy zawód (wytwarzasz realnie istniejące przedmioty lub usługi, a ich sprzedaż nie jest uzależniona od istnienia państwowego przymusu ich zakupu) to rada jest jedna- zabieraj dzieci ze sobą do pracy tak często jak tylko to możliwe. Nauczą się znacznie więcej pożytecznych rzeczy niż w "szkole". Jeśli masz szczęście posiadać firmę, nawet własną jednoosobową, małe gospodarstwo- to wystarczy. To czego twój syn się może u ciebie nauczyć sprawi, że poradzi sobie co najmniej tak samo jak ty. A znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że dziecięca i młodzieńcza ciekawość z dodatkiem wolności eksperymentowania doprowadzi do tego, że jak będzie miał 20 lat przejmie firmę a ty będziesz mu pomagał a potem przejdziesz na zasłużoną emeryturę. Czysto pieniężną inwestycją jest kupowanie dodatkowych ilości materiału- z którego twój syn będzie budował perpetuum mobile, lub coś podobnego. Ale opłaci się- naprawdę.

Peak oil

Modny ostatnio temat- ale w dłuższej perspektywie właściwie bez znaczenia jest kiedy to nastąpi. Energia pod wszystkimi postaciami będzie relatywnie drożeć- bo po prostu wzrasta nawet nie pieniężny, ale czysto fizyczny koszt jej uzyskania. Kiedy rozpoczęto wydobycie węgla w XVII w. w Anglii po prostu wykopywano go płytko spod ziemii- dało to nieprawdopodobny bonus dla zdolności wytwórczych człowieka- było to po prostu łatwiejsze i tańsze niż pozyskiwanie drewna na opał. W międzyczasie istniała tam (i nadal istnieje) struktura własności ziemi wymuszająca maksymalną wydajność pracy w gospodarstwach rolnych (uwalniało to potencjalnych pracowników) i prawo pozwalające na bezpieczne długoterminowe inwestowanie. W miarę upływu czasu wydobywać węgiel było coraz trudniej, jednocześnie zwiększał się zakres jego zastosowań- najpierw do produkcji żelaza i napędu pomp w kopalniach (1 dekada XVIII w.), następnie kolejno napędu maszyn przemysłowych, transportu rzecznego, lądowego i morskiego. Jednocześnie- pierwsze maszyny parowe były nieprawdopodobnie niewydajne- porównując to do dzisiejszych możliwości i koszmarnie drogie. Wydajność cały czas od tego czasu rośnie i dziś dochodzi zapewne do 30-40 % (za pośrednictwem elektryczności). Czyli to co wydobywamy wykorzystujemy coraz lepiej- ale wykorzystujemy i nie wraca. Różnica polega na tym, że dziś mamy już bardzo małe możliwości dalszego zwiększania wydajności wykorzystania paliw kopalnych- w wypadku np. produkcji amoniaku bardzo zbliżyliśmy się do maksymalnej wydajności teoretycznej. I koniec. Więcej nawozów sztucznych to po prostu więcej zużycia gazu ziemnego.
Co do gazu sięgamy też po coraz trudniejsze złoża- samo wydobycie jest jeszcze względnie łatwe- ale często trzeba budować od zera całą infrastrukturę w kompletnie odludnych i niegościnnych rejonach globu. To też są po prostu koszty wydobycia. Wydaje się, że zasoby surowców energetycznych są jeszcze gigantyczne- ale każdego kolejnego dnia potrzeba coraz więcej energii na wydobycie i dostarczenie kolejnych niezbędnych nam do przeżycia dawek. To powoduje zupełnie inny problem- kurczenie się bazy podatkowej. Przy drożejącym obiektywnie paliwie, państwa nie są w politycznie w stanie jeszcze podwyższać podatków od paliw, a ich zużycie i tak maleje- każdy próbuje oszczędzać- co w połączeniu z fikcją PKB (post wkrótce- mam nadzieję) prowadzi dokładnie prostą drogą do załamania znanej nam gospodarki. Jest to droga, z której obecne państwa kompletnie nie są w stanie zawrócić. I własnie dlatego niewiele jest i będzie w tym blogu o bieżącej polityce- bo ona najzwyczajniej nie ma znaczenia, a o bieżącym prawie- tyle ile ono pozwala na życie jak wolny człowiek teraz.

Samochód bez prawa jazdy

Dużo się nie da zrobić- ale jest pewna, skromna furtka- może ktoś ją rozszerzy?
Otóż jak na razie nie potrzeba żadnych uprawnień do poruszania się po drogach publicznych pojazdem o pojemności silnika do 50 cm3 lub pojazdem elektrycznym o mocy nominalnej do 4 kw. To pierwsze to proste skutery- dobry pomysł w mieście i tyle. Ale to drugie jest całkiem interesujące. Obecne silniki elektryczne można chwilowo przeciążać ponad nominał- więc mamy 4 kw mocy ciągłej i 5-6 maksymalnej. Dla pojazdu o masie 200-300 kg powinno dać to spokojnie osiągi zdezelowanego malucha. Mało?- sorry, socjalizm się broni gdzie może. A jak osiągnąć sensowny zasięg samochodu elektrycznego o tak małej masie?- No problem. Akumulatorów tyle aby wjechać na stację diagnostyczną a reszta- generator na pokładzie. Mamy normalne użytkowanie pojazdu o mocy porównywalnej do 10-15 koni mechanicznych, co przy oszczędności masy da właśnie osiągi zdezelowanego malucha. Sam jeździłem pojazdem o porównywalnym stosunku mocy do masy- wyprzedzić niczego się nie dało, prędkość maksymalna ok. 110 km/godz. w Warszawie na światłach trąbili z tyłu nawet jak paliłem sprzęgło- ale się dało.
Wkrótce i tak ma zostać wprowadzony obowiązek uprawnień nawet na skutery.
Ale i tak znacznie ważniejsze jest to, że takim pojazdem może legalnie jeździć 13- latek- z kartą motorowerową niestety- cóż, konieczny kompromis z socjałem. Ale pozwala, aby syn mógł się uczyć praktycznych umiejętności tak wcześnie jak to możliwe- kiedy to jest łatwiejsze.
Za jakiś czas- samochód dla 16- latka. Tu już naprawdę nie ma problemu.

Sponsor

Może nawet ktoś we mnie wierzy?- zaprzyjaźniona kancelaria zaoferowała mi chwilowe i głodowe wsparcie- a nawet wsparcie dla sprawy. Ogłoszenie z boku. Wiem zresztą, że najróżniejsze projekty- typu legalna budowa domu kompletnie bez papierologii przygotowują "na półkę" w ramach rozrywki- ale mimo to jest to konkretna praca. Niektóre z tych rozwiązań będą tu publikowane, inne niestety nie. Więc śmiało proszę o kontakt- każdy lubi mieć świadomość, że jego praca jest komuś przydatna. Nawet niektórzy prawnicy.

Tym razem coś aktualnego o broni

Polski rząd jest kompletnie szalony. Jest to truizm. Jest w tej chwili na tapecie ministerialnej projekt ustawy o zmianie ustawy o broni i amunicji i tak dalej 3 linijki, zdaje się, że pod płaszczykiem dostosowywania do prawa UE (to jeszcze istnieje?), czy czegoś takiego zamierzają prawie całkowicie zdelegalizować broń czarnoprochową. Najlepsze- za posiadanie kapiszona 6 miesięcy do 8 lat.
To jest wycinek z opinii prawnej przygotowanej w związku z tym projektem:
Podsumowanie- W wypadku wejścia w życie przepisów art. 1 ust 1) i ust 5) ustawy w proponowanym brzmieniu posiadanie replik broni z okresu I Rzeczypospolitej będzie nielegalne i niemożliwe do zalegalizowania. Legalne pozostaną nieliczne modele broni amerykańskiej, brytyjskiej i francuskiej poczynając od przełomu XVIII/XIX w. do 1850 r. Zakup i posiadanie czarnego prochu oraz kapiszonów nawet do tej broni – zależnie od wykładni w czasie stosowania przepisów może być uznany za nielegalny. W pozostałych wypadkach posiadanie replik broni historyczej i amunicji używanej w rekonstrukcjach historycznych będzie nielegalne i na zasadzie art. 263 § 2 kodeksu karnego zagrożone karą pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat.
Nie przejmujcie się- i tak to przegłosują, jak zwykle nie wiedząc nad czym głosują i wejdzie w życie. Ale rekonstrukcje bywają widowiskowe i trochę ich szkoda. Ale na szczęście (przez niedopatrzenie) najlepsze bronie w sensie praktycznym (colt navy pocket, rifles) pozostaną całkowicie legalne.

wykształcenie

Niedawno znajomy w rozmowie- kiedy powiedziałem, że jest gigantyczny glut na rynku m.in. prawników przyznał, że miał plan jednego ze swoich synów kształcić na lekarza, a drugiego na prawnika. To drugie- myślę, że kompletnie nie warto i mam nadzieję że go przekonałem, co do pierwszego- nie wiem, to jest zawód który można wykonywać gdziekolwiek na świecie i raczej cieszy się szacunkiem- ale może jest ta sama sytuacja? Może ktoś odpowie?
Ale- znajomy jest całkiem niezłym i wartościowym fachowcem w branży transportowej (dużo wyżej niż kierowca ciężarówki) i moja odpowiedź brzmi- zabierać synów do pracy tak często jak to możliwe- niech się uczą przez zwykłe naśladownictwo. Nauczą się znacznie więcej praktycznych rzeczy niż jest to w ogóle możliwe w szkole i mimo tego, że transport jest i będzie umierającą branżą, oni będą najlepsi i zawsze sobie poradzą lepiej niż jako początkujący prawnicy i lekarze.
Podsumowując- nie warto w ogóle wysyłać dzieci do szkoły jeżeli samemu się umie cokolwiek przydatnego w przyszłości- lepiej tą "szkołę " omijać z daleka i uczyć je prawdziwych umiejętności.

Zaczynamy

Wypada zacząć od wyjaśnienia tytułu Drogi Czytelniku (jeśli jakikolwiek jesteś). Otóż zasada filozoficzna, czy też ekonomii myślenia, iż nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę (dokładniejsze wyjaśnienie tu) ma też jak najrozsądniejsze zastosowanie w zarządzaniu i rządzeniu. Problem polega na tym, że o ile w zarządzaniu kioskiem warzywnym dość szybko po utworzeniu stanowiska trzeciego zastępcy specjalisty ds. zarządzania ryzykiem przeterminowania marchwi zakończy się działalność w bolesny sposób, tak w wypadku rządzenia państwem problemy drobne typu kryzys finansowy pojawiają się po kilkunastu- kilkudziesięciu latach, a prawdziwe po pokoleniach takiego szaleństwa. Więc skoro dziś, wedle mojej oceny, brzytwa już nie wystarczy czas zacząć używać bardziej męskiego narzędzia.